Dziewczyny na rowery! Sport, który nienawidzi kobiet.

Dobre wiadomości są takie, że Katarzyna Niewiadoma w znakomitym stylu wygrała niedzielny wyścig Trofeo Alfredo Binda i dzięki temu zwycięstwu oraz drugiemu miejscu w epickiej edycji Strade Bianche objęła prowadzenie w klasyfikacji kobiecego World Touru. I to jest naprawdę duże osiągnięcie.

Złe wiadomości są takie, że poza garstką zapaleńców, interesujących się kolarstwem, tak naprawdę niewiele osób się o tym dowie. Nie znajdziemy jutro tej informacji na pierwszych stronach gazet, nie będzie jej na największych portalach, bo Kryształowa Kula Stocha, bo Wisła spuściła lanie Legii, bo Neymar ma nową fryzurę i tak dalej. Bo smutna prawda jest taka, że poza tenisem, narciarstwem, lekkoatletyką i kilkoma dyscyplinami zespołowymi, sport tak naprawdę kobiet raczej nie lubi.

Złapałem się ostatnio na tym, że z poczuciem satysfakcji udostępniam informacje o tym, że kolejni organizatorzy kobiecych wyścigów postanowili wyrównać wysokość nagród w imprezach dla mężczyzn i kobiet. A potem sobie myślę, że to jest jednak potwornie smutne, że pod koniec drugiej dekady XXI wieku wysyła się taką informację jako radosny komunikat dla mediów i robi się z tego wydarzenie, zamiast ze wstydem i spuszczoną głową przyznać, że te praktyki to w dzisiejszych czasach coś absolutnie niegodnego i nigdy nie powinno mieć miejsca. Bo w męskim świecie „prawdziwego” sportu zwykliśmy kobiety widzieć raczej w roli maskotek, niż ciężko trenujących na swój sukces i mizerne uposażenie zawodniczek. O mężczyznach, przekraczających swoje fizyczne i psychiczne ograniczenia mówimy „herosi”, półbogowie. Dla kobiet język sportu nie wykształcił nawet żeńskiego odpowiednika tego słowa.

Po lekturze tekstu Wolfganga Brylla „Kolarskie sufrażystki” w najnowszej SZOSIE (gorąco polecam, z zawodowego obowiązku oczywiście w wersji cyfrowej, do znalezienia tutaj) dobre samopoczucie opuściło mnie definitywnie. Świadomość tego, jak wiele się mówi, a jak mało robi, jest porażająca. Być może pamięć mnie już zawodzi, ale ilekroć usiłuję sobie przypomnieć jakieś kolarskie (i nie tylko) zawody dla amatorów, to nagrody były tam wręczane w takiej kolejności, że najpierw wszystkie kategorie: od najmłodszych po elitę, były wręczane dziewczynkom i kobietom, a dopiero później chłopcom i mężczyznom. A ponieważ w powszechnym odbiorze hierarchia budowana jest według zasady „od mniej ważnych do najważniejszych”, to wrażenie pozostawało takie, że elita kobiet jest w tej hierarchii mniej istotna od juniorów młodszych płci męskiej. Być może to się już zmieniło, albo tylko ja miałem pecha na takie imprezy trafiać, ale szczerze wątpię. Jeśli nie – to właśnie od takich drobnych, ale w gruncie rzeczy fundamentalnych zmian powinniśmy zacząć.

Oczywistym jest, że powinniśmy o tym więcej pisać. Tu się biję we własne piersi i przyznaję, że wciąż o kobiecym kolarstwie wiem zdecydowanie za mało. Tylko jak opisywać zdarzenia i jak dzielić się emocjami, skoro oglądanie kobiecych wyścigów to zabawa dla super wytrwałych, a i to nie zawsze się udaje? Znamienna dla tego obrazu rzeczywistości była sytuacja w Strade Bianche, gdy pod koniec kobiecego wyścigu motocykle z kamerami zawrócono, bo jechali już mężczyźni.

W męskim peletonie znamy niemal wszystkich: tych, którzy prowadzą i tych, którzy zostają po bidony. Taktykę poszczególnych ekip na dobrą sprawę moglibyśmy rozrysować na serwetce, obudzeni w środku nocy. O kobiecym peletonie wiemy tylko tyle, że wystartował w wyścigu, wygrała taka zawodniczka i miała taką przewagę na mecie. Ale co się działo na 130-kilometrowej trasie? Tajemnica.

Po lekturze tekstu w SZOSIE mam wrażenie, że zmienić by to mogły bardziej zdecydowane działania ze strony UCI, ale ta się jakoś nie kwapi. Wciąż w kobiecym kolarstwie za mało jest sponsorów, a ci się nie garną, za co trudno ich winić, bo to inwestycja bez szans zwrotu, kiedy logotypy mają szansę być zauważone właściwie tylko przez garstkę kibiców przy trasie i drugą, pochyloną nad laptopami i kiepskiej jakości streamingiem. Błędne koło się zamyka i ktoś musi je przerwać. Ale kto? Pojęcia nie mam…

Ufam tylko, że skoro tenis był w stanie wypracować miksta, a biathlon sztafetę mieszaną, to może i w kolarskim świecie uda się odnaleźć w końcu właściwą formułę do pokazywania kobiet. Może zacznijmy od mieszanej jazdy drużynowej na czas w mistrzostwach Europy lub świata?

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.