Carpe diem!

Czytam sobie komentarze po wczorajszym zwycięstwie Christophera Froome’a i z każdym zdaniem czuję coraz większą niechęć do ludzi. Nie ogarniam skali  bezrozumnego hejtu, jaki wylewa się na tego faceta. Czy naprawdę bycie kibicem i pasjonatem jakiegoś sportu daje nam prawo ferowania wyroków w każdej sprawie, która się z nim wiąże? Po to poświęcamy te godziny na oglądanie transmisji, żeby się później nadymać i udowadniać wszystkim wokół, jacy to jesteśmy mądrzy, bo „przywaliliśmy” człowiekowi, który nawet niespecjalnie może z nami podjąć dyskusję?

Nie, nie stałem się nagle fanem Froome’a. I nie uważam, by jego wczorajszy wyczyn miał moc przykrycia wszystkich wątpliwości, jakie się wiążą z jego startem w Giro. Niezmiennie twierdzę, że bez wyjaśnienia sprawy salbutamolu z Vuelty nie powinien był stawać na starcie tego i innych wyścigów. Ale stanął. Ktoś podjął taką decyzję, ktoś inny ją zaakceptował. W peletonie rozległ się w paru miejscach pomruk niezadowolenia, ale nikt przeciw tej decyzji otwarcie nie zaprotestował.

W naszym inkwizycyjnym zapale często zapominamy o kilku rzeczach. Po pierwsze o tym, że sport to na ogół struktura dość mocno zhierarchizowana, gdzie zawodnik jest tylko jednym z trybów całej maszyny. Może inaczej będzie w przypadku golfa lub szachów, ale wszystkie sporty drużynowe to na ogół spore struktury, w których każdy ma jakieś zadanie do wykonania i inny interes do ugrania. Zawodnicy – wbrew pozorom – nie są tu najważniejsi, bo ich przydatność na rzecz interesów zespołu jest dość mocno ograniczona w czasie. Jeśli kogoś dziwi, że Team Sky dokonuje dziwacznej (i – trzeba to jasno powiedzieć – nie zawsze uczciwej) ekwilibrystyki, w celu wykorzystania talentu Froome’a, to warto przypomnieć, że ma on „już” 33 lata. Jak długo jeszcze będzie się ścigał? Dwa lata? Trzy? Może pięć? A może jeszcze tylko rok, bo Dave Brailsford zadecyduje, że bardziej mu się opłaca inwestować w talent młodego (i tańszego) Bernala? Froome robi dokładnie to, co zrobiłby każdy z nas: łapie okazję, być może jedną z ostatnich. Chwyta dzień. Wczoraj pod Colle delle Finestre zrobił to samo: chwycił swój dzień. Najpiękniej od lat.

Po drugie: zapominamy o tym, że sport dla kibica jest tylko rozrywką. Emocjonującą i angażującą, ale nadal tylko rozrywką. Ważną tak naprawdę tu i teraz i w zdecydowanej większości przypadków nie mającą większego wpływu na nasze życie. Lubię czasem porównywać sport do kina, do którego chodzimy i płacimy za to, by przez jakiś czas dać się oszukać, zabrać w jakiś zupełnie fikcyjny świat, wyrwać nas na moment z nudnej codzienności, czasem rozśmieszyć, czasem przerazić, a czasem (niestety coraz rzadziej) czegoś o życiu nauczyć. W byciu sportowym kibicem nie chodzi o wiele więcej, dlaczego zatem traktujemy to tak śmiertelnie poważnie?

Zastanawiam się czasem, czy nie chodzi przypadkiem o to, że naszych bohaterów chcielibyśmy widzieć takimi, jakimi sami nie jesteśmy. Zabawne jest to, że oczekujemy od sportowców krystalicznej uczciwości, podczas gdy sami dla możliwości oglądania sportu niejednokrotnie naginamy reguły. Ilu jest pracodawców, którzy płacą za to, że w godzinach pracy ukradkiem (albo i całkiem otwarcie) zerkamy na transmisję w playerze? Dopóki nikt nas za to nie zwalnia z roboty, korzystamy z tej możliwości i łapiemy okazję. Chwytamy dzień. Bo ta rozrywka – na której przebieg nie mamy przecież najmniejszego wpływu – ma dla nas znaczenie zazwyczaj tylko tu i teraz. Przeżywamy to najsilniej, gdy oglądamy przekaz na żywo.

Nie, nie lubię poczucia bycia oszukiwanym. Chciałbym wierzyć, że życie wokół mnie toczy się zawsze według jasno ustalonych reguł, ale żyję już dostatecznie długo, by wiedzieć, że tak się po prostu nie dzieje. Nie lubię się na to godzić, ale czuję, że nie mam wielkiego wyboru. Staram się zatem żyć tak, żeby wyciągnąć z tego dla siebie najwięcej – i chyba specjalnie nie różnię się w tym od przeciętnego kibica. Może poza tym, że nie czuję tak silnej potrzeby oceniania innych.

Wybraliśmy sobie trudną do kibicowania dyscyplinę, genetycznie skażoną genem nieuczciwości, i to od samego początku jej istnienia. Ale kiedy czytam w Cyclingtips esej człowieka, który pisze, że boli go życie, gdy ogląda zwycięstwo Froome’a, to jestem bezradny, bo nawet nie mogę mu powiedzieć: „człowieku, zmień dyscyplinę”, bo oszustwo i doping są obecne nawet w szachach i brydżu. Dlaczego akurat od kolarzy mielibyśmy oczekiwać więcej? Przeżyliśmy Armstronga, przeżyjemy Froome’a i Brailsforda. Pozłościmy się chwilę, a potem nam przejdzie. Znajdziemy nowych idoli, ktoś inny nas zachwyci, ktoś inny rozczaruje – jak to w codziennym życiu, które tak naprawdę toczy się z dala od kolarstwa. Chleb z powodu zwycięstwa Froome’a raczej nie podrożeje. I nie potanieje, gdy się okaże, że wygrał nieuczciwie.

Na myśl o wczorajszej jeździe Christophera Froome’a przychodzą mi do głowy tylko te krótkie słowa: chwytaj dzień. To była naprawdę przepiękna jazda, ale jutro to przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie. Pojutrze zaczniemy oglądać kolejny wyścig. Za miesiąc zaczniemy inną dyskusję. Te wszystkie opublikowane artykuły, wpisy na blogach i zapiski w zeszytach nie będą już miały najmniejszej wartości. Może czasem się do nich uśmiechniemy, może sobie kiedyś powiemy, że byliśmy naiwni i głupi. Ale wtedy będziemy już robić zupełnie coś innego. Po co się mamy tym dzisiaj zadręczać?

 

Foto: Fabio Ferrari – Lapresse / Giro d’Italia

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.