To nie jest post sponsorowany, choć poniekąd można by go za taki uznać, biorąc pod uwagę, że mój aktualny pracodawca cierpliwie przymyka oko na moją kolarską zajawkę i mimo dzielenia uwagi oraz czasu między pracę i pasję ciągle mi jakąś tam pensyjkę płaci 😉 Niemniej jedną z fajniejszych rzeczy, jakie udało mi się w zawodowej karierze osiągnąć, było przekonanie ekipy magazynu SZOSA do realizacji cyfrowego wydania pisma na naszej platformie Digitivo, równolegle z premierą wydania drukowanego.
Początki były trudne, jak początki wszystkiego. Tym trudniejsze, że zespół SZOSY przywiązywał ogromną wagę do wizualnej strony całego przedsięwzięcia, czego zresztą pilnuje do dziś, za co szacun, bo wydawcom rzadko udaje się trzymać wysoki poziom przez kilkanaście wydań, a tu już leci trzecia dziesiątka. Rzecz w tym, że przeniesienie do cyfrowej wersji różnych edycyjnych kwiatków w taki sposób, żeby równie dobrze jak w papierze wyglądały na różnych urządzeniach, z różnej wielkości ekranami, nie jest takie proste, jak się z pozoru wydaje. W końcu się udało i aplikacja SZOSY ujrzała światło dzienne. Po co?
Już widzę, jak w tym momencie wielu z Was się unosi słusznym gniewem, że i tak nic nie zastąpi papieru, bo przecież nie ma nic lepszego, jak zapach kawy i drukarskiej farby o poranku. Spoko, rozumiem, sam się wychowałem na lekturze m.in. „Przekroju”, który przez długie lata dzieciństwa (swoją drogą: w dzieciństwie lata były zdecydowanie dłuższe, niż teraz…) był dla mnie najbardziej dosłownym tytułem we wszechświecie, gdyż faktycznie trzeba go było przekrawać, rozcinając perforowane arkusze papieru, żeby można było przerzucić kolejną stronę. Dziś już takich gazet nie robią…
No ale skoro wszyscy tak kochają papier, to dlaczego w naszym kraju sprzedaje się tak mało gazet i czasopism? Nawet stok w Kitzbuhel nie jest tak stromy, jak linia obrazująca spadek sprzedaży prasy w Polsce. Powody są różne: począwszy od tego, że w ogóle czytamy coraz mniej, bo zamiast tego oglądamy zdjęcia kotów na Facebooku i śmieszne filmiki na Youtube, a skończywszy na tym, że do Empiku nie zawsze mamy po drodze, a i kiosków na ulicach jakby mniej i nie obok każdego można zaparkować samochód, żeby kupić gazetę.
Wydania cyfrowe nie służą temu, żeby zastąpić papier, ale żeby odpowiedzieć właśnie na tę potrzebę odbiorcy: wygodę. W nabyciu (wystarczy dwa razy poruszyć paluchem, żeby stać się posiadaczem najnowszego wydania) i w korzystaniu, bo mogę sobie sięgnąć po dowolne wydanie w każdej chwili i w prawie każdych okolicznościach przyrody. Nawet podczas przerwy w jeździe na rowerze – bo właściwie dlaczego nie?
Żałuję, że jeszcze nie wszyscy wydawcy dojrzeli do tego, żeby ułatwiać życie swoim czytelnikom i łamać bariery w ich dostępie do treści. Cieszę się za to, że od ponad trzech lat możemy realizować cyfrowe wydania dla SZOSY, bo to jest kawał naprawdę solidnie przygotowanego materiału, zawierającego znakomite teksty zacnych autorów i doskonałe zdjęcia.
Jeśli jeszcze nie kosztowaliście tego, co ma Wam do zaoferowania SZOSA – nie zwlekajcie. Kosztuje mniej niż dętka w Decathlonie, a zapewni Wam znakomitych treści do czytania na co najmniej kilka jesiennych wieczorów…
Tutaj można pobrać aplikację na iPhone’a lub iPada, tutaj na urządzenie z Androidem, a jeśli zdecydujesz się na zakup subskrypcji, to gorąco zachęcam, żeby to robić bezpośrednio w sklepie SZOSY.
Dobrej lektury!