W kółko w kółko…

Trochę mocniej ostatnio wgryzam się w tor. Raz, bo wiadomo: mistrzostwa świata w Pruszkowie. Dwa: złapałem się na tym, że tak naprawdę wciąż mało wiem o tej odmianie kolarstwa. Kiedy jakiś czas temu zacząłem oglądać relacje z torowych sześciodniówek, słuchałem komentarza jak tureckiego kazania. Znam te głosy, myślę sobie, ale mówią do mnie słowa, które są zupełnie niezrozumiałe.

Koniec końców zacząłem się torem mocniej interesować, ze zdumieniem odkrywając, jak niewiele jest dostępnych informacji na ten temat, a jeśli już są, to zwykle mizernej jakości. Nawet polskojęzyczna Wikipedia nie daje rady i nie sposób w niej znaleźć kompletnych informacji o wynikach – było nie było – dużych i ważnych imprez. Próbowałem poszukać torowego odpowiednika procyclingstats.com, ale poddałem się gdzieś na szóstej stronie wyników w wyszukiwarce. Słowem: nędza.

W końcu coś mi zaświtało, że prawdopodobnie najlepsze i najwygodniejsze w użyciu opracowanie tej tematyki mam cały czas pod ręką. Co więcej: nawet tę rękę w jakimś mikrym stopniu przyłożyłem do jego powstania. Okazało się bowiem, że jeden z archiwalnych już numerów SZOSY był niemal w całości poświęcony kolarstwu torowemu, a cyfrową wersję tegoż wydania nieprzerwanie od trzech lat noszę we własnej kieszeni. (Wpis zawiera lokowanie produktu, bez wiedzy i zgody autorów, ale mam nadzieję, że Borys i jego drużyna się nie obrażą).

Z dużą frajdą obserwuję, że moje zainteresowanie kolarstwem torowym konsekwentnie przekształca się w regularną zajawkę, a ta z kolei skutkuje tym, że te wszystkie keiriny, madisony, scratche, omnium, derny, sztajery i inne trudne słowa z dnia na dzień przestają być dla mnie tajemnicą.

Ten cały przydługi wstęp był właściwie tylko po to, żeby zaprosić do lektury dwóch bardzo fajnych rozmów, które na fali przygotowań do mistrzostw świata w ostatnich dniach udało mi się przeprowadzić:
– z Wojtkiem Pszczolarskim (musicie zobaczyć, co oni w parze z Danielem Staniszewskim wyprawiają w madisonie – to jest taki chaos, a jednocześnie taka magia, że jak zaparzycie sobie herbatę przed startem, to na bank zdąży wystygnąć, zanim zrobicie kolejny łyk).
– oraz z Urszulą Łoś, która w ostatnich tygodniach jest w wielkim gazie i mam nadzieję, że na mistrzostwach też pozamiata i pozwoli się zaskoczyć kolejnym medalom (choć – jak zastrzega – łatwo nie będzie, ale mocno trzymam kciuki).

Przy okazji wędrówek do Pruszkowa udało mi się również namówić na rozmowę Janusza Pożaka – prezesa Polskiego Związku Kolarskiego. Tutaj już tak wesoło nie jest. Wprost przeciwnie: jest mega ponuro, a sytuacja kolarskiej centrali to jest taki rodzaj węzła, z którym można sobie poradzić chyba tylko precyzyjnym, acz zdecydowanym cięciem. (A’propos węzła: jakiś czas temu opisałem historię, w jaki sposób powstał).

Rozmowa z prezesem nie była łatwa, niemniej jestem mu wdzięczny zarówno za poświęcony czas, jak i na szczerość, na którą – jestem przekonany – wcale nie musiało mu być łatwo się zdobyć. Gdy się siedzi w gabinecie zaprojektowanym głównie pod kątem pieszczenia ego lokatora, otwarte mówienie o trudnych tematach wcale nie musi być łatwe. A już na pewno nie jest przyjemne.

No ale cóż. Żyjemy w świecie paradoksów. Rozmawialiśmy, zerkając na tor, za którego sprawą polskie kolarstwo w ostatniej dekadzie wjechało do światowej czołówki. I który stał się przyczyną niewyobrażalnych problemów związku. Choć trzeba sobie jasno powiedzieć, że skala tych ostatnich, to już kwestia działalności konkretnych osób, znanych z imienia, nazwiska i inicjału.

Foto: Flickr / Petros G

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.