Są takie momenty, w których najwłaściwiej jest po prostu milczeć. Przeczekać, aż przetoczą się pełne patosu akty żalu, teorie, wymyślane na poczekaniu przez domorosłych specjalistów od wszystkiego, kipiące poczuciem wyższości „dobre rady”, czy wreszcie rozpaczliwie wołające o kliknięcie tytuły w serwisach, przechodzących siebie w kombinowaniu, jak tu podzielić włos na czworo i z maską troski na twarzy wycisnąć jeszcze kilka odsłon i reklamowych grosików.
Są takie momenty, w których zwyczajnie odechciewa się bycia częścią tego paskudnego świata. Wtedy najlepiej jest posiedzieć w ciszy. Bo i o czym tu mówić? Przegadać śmierć? Nonsens.
Nigdy nie widziałem w sporcie czegoś tak smutnego, a jednocześnie tak pięknego, jak wczorajszy etap Tour de Pologne z Jaworzna na Kocierz. I chociaż wiem, że to nie jest najwłaściwsze na tę okoliczność słowo, to nie znajduję niczego bardziej odpowiedniego: czułem po prostu dumę.
Ktoś kiedyś powiedział, że jak nie wiesz, jak powinieneś się zachować, zachowaj się po prostu przyzwoicie. Tak zachowali się wczoraj organizatorzy Tour de Pologne, zdejmując i zasłaniając wszystkie reklamy, neutralizując – w porozumieniu z zawodnikami – etap i nie przerywając wyścigu, ale pozwalając mu dojechać do mety, w kierunku której zmierzał również Bjorg Lambrecht. Tak zachowali się wczoraj kibice, którzy liczyli przecież na zabawę, festyn i widowisko, a zamiast tego, z przewiązanymi żałobnym kirem flagami i naprędce namalowanymi numerami Belga, stanęli wzdłuż drogi i w milczeniu odprowadzali wzrokiem smutny peleton.
Mignęło mi gdzieś w poniedziałkowy wieczór wypowiedziane przez Czesława Langa zdanie, że 76. edycja Tour de Pologne będzie się wszystkim kojarzyła już tylko z tym nieszczęśliwym wypadkiem. To nieprawda. Będzie się kojarzyła z młodym Belgiem, który stracił tu życie i z tysiącami Polaków, którzy stanęli przy trasie, by go pożegnać i oddać mu hołd. I z numerem 143, którego już nigdy nie zobaczymy na trasie tego wyścigu.
Jakiś czas temu napisałem, że moim zdaniem wyścigowi Tour de Pologne brakuje legendy. Nie mamy ikonicznych alpejskich szczytów, nie mamy flandryjskich bruków, nie mamy toskańskich „białych dróg”, a nade wszystko nie mamy tradycji, bo tę na długie lata „zagrabił” Tour de Pologne Wyścig Pokoju. Nasz wyścig musi budować swoją legendę od nowa, przez własnych bohaterów i własne historie. Również te tragiczne, jak śmierć Bjorga Lambrechta. Ale przede wszystkim te piękne, jak etap, którym go wyścig pożegnał.
Ale powinniśmy w sobie pielęgnować te obrazy nie tylko dla Tour de Pologne, ale przede wszystkim dla siebie. Bo w takich gestach, w takich chwilach i w takiej ciszy, zdajemy się być nieco lepszymi ludźmi, niż w tym nieustannym jazgocie, przez który rozpaczliwie (i nie zawsze mądrze) każdego dnia próbujemy się przebić.
Foto: Szymon Gruchalski / Tour de Pologne