Postęp.

W zasadzie wyraziłem już tę opinię na jednej z facebookowych grup kolarskich (którą – jak kilka innych – rychło opuściłem, bo coraz bardziej trącą atmosferą kibolstwa, a z tym nie chcę mieć za wiele do czynienia), ale ponieważ temat tu i ówdzie wraca, postanowiłem się z nim rozprawić również tutaj. A rzecz dotyczy postępu, czyli z grubsza tego, czego (i dlaczego) powinniśmy oczekiwać od sportowca, a czego od niego wymagać raczej nie należy.

Jednym z argumentów, najczęściej przywoływanych we wszelkich dyskusjach i przewidywaniach, związanych z występami sportowców w ważnych zawodach, są ich historyczne osiągnięcia w danej imprezie. No bo skoro taki przykładowy Rafał Majka był kiedyś szósty, a rok później piąty w Giro d’Italia, to z kalkulacji wychodzi, że teraz powinien być co najmniej czwarty, albo i wyżej, bo przecież minęło kilka lat, a on z każdym rokiem powinien być przecież coraz lepszy.

Problem w tym, że na ogół źle rozumiemy w tej sytuacji pojęcie rozwoju i oczekujemy, że będzie on miał charakter zbliżony do postępu geometrycznego. Sęk w tym, że to tak nie działa. Dlaczego zatem kombinujemy w tę stronę? Moja teoria jest taka, że próbujemy (świadomie lub nie) przenieść na grunt sportu obserwacje i doświadczenia z codziennego życia oraz to wszystko, czym codziennie karmi nas rzeczywistość.

Pewnie niewielu z nas zdaje sobie sprawę z istnienia tzw. Prawa Moore’a, wedle którego moc obliczeniowa układów tranzystorowych co dwa lata ulega podwojeniu. Wprawdzie Gordon Moore swoje obserwacje poczynił w połowie lat 60. ubiegłego stulecia, a do dzisiaj kilkukrotnie je aktualizowano, niemniej ogólna zasada jest mniej więcej właśnie taka: co dwa lata nasza rzeczywistość istotnie przyspiesza.

Z podobnym podejściem do kwestii rozwoju zetknął się prawdopodobnie każdy, kto chociaż przez chwilę pracował w jakiejś korporacji, będącej zakładnikiem własnego sukcesu. Nie znam przypadku, żeby jakaś firma zakładała brak rozwoju w określonym czasie, bo byłoby to w jawnej sprzeczności z oczekiwaniami rynku, który zasadniczo nie zna pojęcia nasycenia. To, czy te założenia i plany udaje się realizować, to zupełnie inna sprawa, ale nie kojarzę nikogo, kto wrócił do domu z pieśnią na ustach, bo od kolejnego kwartału firma planuje zarabiać mniej. Takie rzeczy się nie zdarzają, bo ciągły rozwój jest w biznesie jednym z warunków przetrwania.

Sprawy nie ułatwiają też współczesne media, działające niemal wedle olimpijskiej reguły „szybciej, wyżej, mocniej”, choć niestety w większości przypadków skutecznie udaje się realizować tylko pierwszy z tych postulatów, bo – nad czym ubolewam – poziom i wiarygodność współczesnych mediów spadają w tempie zastraszającym. Tak czy inaczej, przeciętny kibic dostaje dziś wnoszącą niewiele nowej wiedzy papkę, opartą zwykle o tanią sensację i nośny tytuł, niosący za sobą miałką treść, z której wnioski płyną takie, jak w przytoczonym na początku przykładzie: był szósty, był piąty, musi być czwarty, albo mamy do czynienia z porażką. Przy tym wszystkim oferta mediów jest dziś tak szeroka, że od widza lub czytelnika nie wymaga właściwie żadnego zaangażowania. Zwykle siada on sobie wygodnie w fotelu i z pilotem w dłoni rzuca przed siebie rozkaz: „a teraz mnie bawcie!”. A ponieważ widział już praktycznie wszystko, jego oczekiwania emocji rosną i są coraz trudniejsze do zaspokojenia.

Na to wszystko nakładają się jeszcze osobiste doświadczenia ludzi, którzy kiedykolwiek skosztowali amatorskiego sportu, z dumą i radością obserwując swoje postępy. Ja sam widzę, że mimo moich 44 lat na grzbiecie wciąż jeszcze jestem w stanie z miesiąca na miesiąc jeździć szybciej i stawiać sobie coraz bardziej ambitne cele.

Problem powstaje w chwili, w której próbujemy te wszystkie doświadczenia i obserwacje przenieść na grunt profesjonalnego sportu. Dlaczego? Otóż dlatego, że tam już miejsca na rozwój w gruncie rzeczy nie ma, bo topowi sportowcy zwykle już od lat poruszają się na granicy ludzkich możliwości. Nie bez powodu rekord Usaina Bolta na 100 metrów obchodził niedawno 10. urodziny, a na poprawę wyczynu Florence Gryffith-Joyner na tym samym dystansie panie czekają już lat ponad 30. Pewnie kiedyś znajdzie się ktoś, kto te magiczne granice przekroczy, ale na dziś szybciej biegać się po prostu nie da. Lekkoatletyka jest tu znakomitym przykładem, bo tutaj zasadniczo wszystko zależy wyłącznie od człowieka. W kolarstwie można jeszcze od biedy szukać rozwoju w innych elementach (sławetne marginal gains), ale i tutaj ów margines możliwości jest stosunkowo niewielki.

Zapominamy w tym wszystkim o rzeczy najważniejszej, czyli o tym, że w każdym przypadku mamy do czynienia z żywym człowiekiem, z wszystkimi jego słabościami, dolegliwościami, lepszymi i gorszymi dniami itp. Na to wszystko nakłada się jeszcze zwyczajne zmęczenie (na co najlepszym przykładem jest obecna forma Michała Kwiatkowskiego, doskonalącego swoje umiejętności z zaangażowaniem, którego czasem nie jest w stanie wytrzymać jego organizm), czasem niewyspanie, ból zęba, a innym razem po prostu zwykła chandra i brak wystarczającej motywacji.

Postęp w przypadku wyczynowego sportowca to nie jest kwestia aktualizacji oprogramowania, a bardzo często w ten właśnie sposób na tę sprawę patrzymy. Możemy oczekiwać wyników, ale musimy mieć też świadomość, że pojawią się one tylko wtedy, gdy w odpowiednim momencie zaistnieją wszystkie korzystne okoliczności: dobre przygotowanie, samopoczucie, pogoda, dieta, a niejednokrotnie również dobry humor, którego bynajmniej nie poprawia lektura internetowych komentarzy, sekujących sportowca za każde, nawet najmniejsze niepowodzenie.

Rozmawiałem niedawno z Piotrem Wadeckim, który opowiedział mi historię o tym, na co może liczyć ze strony swoich kibiców Greg Van Avermaet: na wsparcie. Na to, że bez względu na osiągane w danym momencie rezultaty, kibice wciąż wierzą w kolejne sukcesy, nawet jeśli muszą na nie jeszcze jakiś czas poczekać. My mamy w sobie coś takiego, co każe nam nieustająco narzekać. Ledwie doczekaliśmy kilku naprawdę solidnych kolarzy w czołówce światowego peletonu, a już się nam wydaje, że przez zasiedzenie powinni nam przywozić i składać u stóp zdobyte trofea, bo jako kibice inwestujemy w nich nasz czas, spędzany przed ekranem telewizora.

Więcej pokory i więcej wiary! Pierwsza dziesiątka w worldtourowym wyścigu to naprawdę fantastyczny wynik, biorąc pod uwagę, że na starcie staje 176 z najlepszych kolarzy na świecie. Zanim zaczniemy wymagać od naszych kolarzy, żeby nas nieustannie zadowalali bez konieczności podnoszenia przez nas siedzenia z kanapy, nauczymy się doceniać również to, że sama obecność w gronie najlepszych jest już sukcesem.

I warto pamiętać o tym, że dzisiejszy Rafał Majka to nie jest zaktualizowana wersja Rafała Majki z roku 2014. To jest ten sam facet, który szczyt swoich fizycznych możliwości osiągnął kilka lat temu, a dziś jest bogatszy jedynie o doświadczenia, zarówno te dobre, jak i te złe, które przecież również zostają w mięśniach i w głowie. Dziś to jest po prostu o kilka lat dojrzalszy człowiek, na którego w domu czekają żona i córka. I z całym szacunkiem dla kibiców i ich oczekiwań, ale ma on prawo również do tego, żeby pragnąć wrócić do domu w jednym kawałku. Wygrywanie nie jest najważniejsze, a sport jest tylko częścią życia.

Foto: Luis Angel Gomez / ©PHOTOGOMEZSPORT 2019

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.