Wiem, że zapewne zupełnie to Pana nie obchodzi, Panie Prudhomme, ale straciłem do Pana cały szacunek. Pewnie ma Pan teraz ważniejsze sprawy na głowie, niż opinia jednego niewiele znaczącego dziennikarza z Polski, ale chwilowo siedzę w domu i nie mam nic lepszego do roboty, więc trochę sobie na Panu poużywam. A Pan w tym czasie będzie ratował swój biznes. Uznajmy to za jakieś win-win.
Rozumiem, że przyszło nam żyć w trudnych czasach, w których jutro jest niepewne, a pojutrze może wyglądać zupełnie inaczej, niż je sobie wyobrażamy. Doświadczamy tego właśnie w tej chwili. Jeszcze w środę wielu z nas nie przypuszczało, że od piątku przyjdzie im pracować z domu, ograniczając kontakty ze światem do szybkiego wypadu do sklepu i czekania w długiej kolejce, by w środku było nie więcej, niż kilka osób.
Jeszcze kilka dni temu stroiliśmy sobie z wirusa żarty, a dziś coraz bardziej nerwowo sprawdzamy wiadomości o liczbie nowych zakażeń i z troską wydzwaniamy do krewnych i znajomych, dopytując czy u nich wszystko jest OK.
Tymczasem wyścig Paryż-Nicea jechał jak gdyby nigdy nic. Jakby nie dotyczyło go wprowadzone przez francuski rząd ograniczenie zbiorowisk do 100 osób. Jakby kolarze i ich zespoły stały się nagle odrębnymi skupiskami, byle tylko uczynić zadość tym ograniczeniom.
Nie potrafię znaleźć odpowiedzi na pytanie, czemu to wszystko miało służyć? Bo nawet oglądanie skądinąd pasjonującej walki w czołówce przyprawione było dużą dawką goryczy, gdy się patrzyło na tę skąpą i z minuty na minutę topniejącą grupę, którą trudno już nawet było określić mianem „peletonu”.
W imię czego zaoferował nam Pan tę parodię wyścigu, Panie Prudhomme?
I w imię czego oczekuje Pan dzisiaj, by to UCI i lokalne władze podjęły za Pana decyzję, czy organizować Paryż-Roubaix? Brak Panu jaj, by powiedzieć, że zdrowie i życie ludzi jest ważniejsze od Pana biznesu?
Żałuję, że nie będzie nam dane w tym roku cieszyć się dobrą kolarską wiosną. Zdarza się. Mógł się zdarzyć – odpukać – trzaskający mróz, mogły się zdarzyć powodzie, mogły się zdarzyć podobne do australijskich pożary. Co wówczas by Pan zrobił? Czy również na siłę parłby Pan do realizacji swoich wyścigów? Czy w gryzącym w oczy dymie też trzymałby Pan kibiców w „bezpiecznej” odległości od startu i mety?
Ta wiosna nie będzie już taka, o jakiej marzyliśmy. Trzeba się z tym pogodzić. Tego sezonu – przynajmniej na razie – nie da się już uratować w takim kształcie, który pozwalałby kolarzom na uczciwą rywalizację, a kibicom na dobre emocje. Trzeba pogodzić się ze stratami.
Teraz trzeba się skupić przede wszystkim na tym, byśmy w tym samym gronie mogli stanąć przy trasach lub zasiąść przed ekranami, ciesząc się walką kolarzy, gdy już się uporamy z zarazą.
Jeśli kogokolwiek w tym gronie zabraknie, to będzie to również skutek Pańskiego głupiego uporu i braku szacunku do kolarzy, ich rodzin i kibiców.
Tego Panu – rzecz jasna – nie życzę, w nadziei, że z tym uporem wygra jednak odpowiedzialność i zdrowy rozsądek.
Z poważaniem.
mc
foto: Flickr / Chris Day