E-wyścigi? Chyba nie-e

OK, wszystko rozumiem. Na bezrybiu i rak ryba, a potrzeba matką wynalazków. Ale jeśli już jesteśmy przy przysłowiach, to przypomnę, że na pochyłe drzewo i Salomon nie naleje. Czy tam, że z pustego. Całkiem na miejscu byłoby też słynne porównanie, że różnica między wyścigiem kolarskim a e-wyścigiem, to jak różnica między krzesłem, a krzesłem elektrycznym.

Fajna była ta zabawa w wirtualną edycję De Ronde, ale jeśli kiedyś miałyby się ziścić proroctwa, że niebawem tak będzie wyglądał cały sport, to ja chyba podziękuję. Nie chciałbym dożyć tego dnia. I bynajmniej nie dlatego, że mam coś przeciwko tego typu rywalizacji. Chodzi bardziej o dogmaty. O to, co właściwie nazywamy sportem.

Dla mnie osobiście jednym z fundamentów uczciwej sportowej rywalizacji jest to, że wszyscy startują w tych samych warunkach. Tymczasem wiele do myślenia dała już obserwacja samego startu wirtualnej edycji wyścigu we Flandrii, gdzie część zawodników wystartowała, a część wciąż czekała, aż ich zegar skończy odliczanie. Być może nie miało to jakiegoś wielkiego znaczenia, ale – jak to się mówi – niesmak pozostał. Długość skarpetek też zasadniczo nie ma wielkiego znaczenia, a wszyscy wiemy, jaka jest rzeczywistość…

Być może 30 wirtualnych kilometrów to również nie jest dystans, na którym identyczne warunki miałyby jakiś istotny wpływ na wynik, ale z punktu widzenia uczciwej rywalizacji byłoby całkiem zasadne, żeby wszyscy startowali mniej więcej w podobnych okolicznościach przyrody. Tymczasem oglądaliśmy zawodników kręcących w pokoju, w ogrodzie, w garażu (lub piwnicy), w różnych temperaturach, różnej wilgotności, z różną siłą „wiatru” z wentylatorów itd.

Rozumiem oczywiście powody, dla których zostało to w ten sposób zorganizowane. Rozumiem emocje, jakie ta rywalizacja budziła. Bardzo się cieszę z wygranej Grega, zwłaszcza w takim momencie, kiedy CCC zaczęło niebezpiecznie balansować na krawędzi przepaści. Zrozumiem, jeśli przez jeszcze jakiś czas będzie nam dane cieszyć się wyłącznie tego typu substytutami wyścigów.

Ale wobec nazywania tego „sportem” i dopatrywania się w tym jego przyszłości, jestem mimo wszystko bardzo sceptyczny. O ile widzę wiele sensu we „wspólnych” treningach w wirtualnej przestrzeni, o tyle mam nadzieję, że „poważna” rywalizacja w wirtualnym świecie długo jeszcze nie stanie się naszą rzeczywistością. Również z tego powodu, że – mam bardzo poważną obawę – w tym formacie bardzo szybko nam się znudzi.

Nie wydaje mi się to „nowym początkiem” sportu. Raczej jego dość smutnym końcem.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.