W obronie „świątyni sprintu”

W ponad stuletniej historii kolarstwa zdarzyła się niezliczona ilość kraks i wypadków. Niektóre z nich miały znacznie bardziej tragiczny finał, niż zdarzenie z 1. etapu TdP w Katowicach. Uznaliśmy, że to część tego sportu. Dlaczego zatem od Tour de Pologne nagle wymagamy więcej i żądamy rezygnacji ze sprintu w Katowicach? Dlaczego wydaliśmy wyroki, nie czekając na poznanie przyczyny zdarzenia?

A może darujmy sobie cały ten sport, w którym odnosimy umiarkowane sukcesy i którym w ogóle nie potrafimy się cieszyć? Może zamiast tego ustalmy jakąś punktację dla głupoty i nienawiści i ogłośmy się od razu mistrzami świata? Przecież uwielbiamy się w tym pławić.

Granice absurdu przekroczyliśmy już dawno temu, a mimo to nadal szlifujemy formę. „Panie Lang, od wczoraj powinien minąć jeden dzień, kiedy podał się pan do dymisji!” – napisał jakiś rozemocjonowany „fan kolarstwa” na jednej z facebookowych grup. Pomysł „dymisji” właściciela prywatnego biznesu byłby może i zabawny, gdyby nie był w istocie tragiczny. Przywykliśmy bowiem do tego, że traktujemy Tour de Pologne jako naszą własność. Z faktu, że sponsorują go między innymi spółki z publicznym kapitałem wysnuliśmy tezę, że impreza ma charakter „państwowy”. Na obecność tam np. Carrefoura czy Druteksu oczy zachodzą nam bielmem. Nie mówiąc już o tym, że większość krytykantów nie ma bladego pojęcia, na czym polega istota działalności spółek skarbu państwa i jak funkcjonuje sponsoring sportu.

Jakby mało nam było rozstawiania Czesława Langa po kątach, uznaliśmy się najwyższym sądem, który może, a nawet powinien natychmiast rozstrzygnąć i osądzić wszystkie przewiny. Dylana Groenewegena, który spowodował kraksę na mecie 1. etapu, najchętniej od razu umieścilibyśmy w ciemnej celi. Langa zesłali na ciężkie roboty, może się chłop nauczy ustawiać bariery na mecie. Sprint w Katowicach niezwłocznie anulowali, bo przecież sami kolarze mówią, że jest niebezpiecznie. Już nie mówiąc o tym, że samo nazywanie Katowic „świątynią sprintu” to zbrodnia.

Coroczne lamenty nad Tour de Pologne przypominają mi czasem dyskusje „znawców” kina, którzy obwieszczają nakręcenie „kultowego” dzieła, zanim jeszcze ono powstanie. Tu również nie trafia argument, że dzieło się staje kultowym dopiero po jakimś czasie i w dużej mierze zależy to od tego, jak zostanie przyjęte przez widzów. Z Tour de Pologne jest dokładnie na odwrót. Kolarscy „eksperci” uznali, że wyścig Langa nie ma szans na zbudowanie własnej legendy, więc choćby nie wiem, jak się starać, na sukces nie ma szans.

Życie czasami każe nam zmierzyć się z bolesnymi doświadczeniami. Sztuką jest nie tylko wyciągnąć z nich wnioski na przyszłość, ale również uznać tragedie za element własnej historii, by zbudować na nich opowieść o stawianiu temu życiu czoła. Kolarstwo zna mnóstwo takich legend, również bardzo tragicznych. Tomowi Simpsonowi, który umarł pod Mont Ventoux, gdzie wjeżdżał naładowany amfetaminą i alkoholem, postawiono w miejscu jego śmierci pomnik. Włosi pielęgnują legendę o Marco Pantanim, choć powszechnie wiadomo, że prawdopodobnie wszystkie sukcesy odniósł na dopingu, a życie zakończył w smętnym pokoju hotelu w Rimini, przedawkowując narkotyki, od których był uzależniony. My tymczasem wolimy publicznie zlinczować Langa i pogrzebać cały wyścig, bo zdarzyło się na nim kilka nieszczęśliwych wypadków.

W 1991 roku Dżamolidin Abdużaparow spowodował tuż przed metą na Polach Elizejskich w Paryżu potężną kraksę. Znany z niezwykle agresywnego stylu jazdy, którym zapracował sobie na pseudonim „Taszkiencki Terror”, rozkołysanym rowerem zaczepił o barierę. Jeśli się nie mylę, dotąd nie odwołano sprintu w Paryżu, choć od lat wiadomo, że jest kompletnie wariacki i szalenie niebezpieczny, zwłaszcza że wiedzie po części po paryskim bruku.

W ubiegłym roku podczas czasówki w Pau Wout Van Aert również zaczepił rowerem o bariery. Zabezpieczenie pękło, co kolarz przypłacił dotkliwą kontuzją i koniecznością długiej rehabilitacji. Jumbo-Visma zapowiedziała pozew wobec ASO o odszkodowanie, ale jakoś nie słyszałem wezwań, że należy odwołać etapy jazdy na czas, albo przynajmniej wyprostować na nich zakręty. Ba! Czasówka podczas rozpoczynającego się 3 października Giro d’Italia będzie w dużej części prowadzić drogą w dół. Kolarze wiedzą, że będzie niebezpiecznie. Niektórzy krytykują ten pomysł, ale również nie słyszałem, by ktokolwiek domagał się odwołania etapu, albo zrezygnował z tego powodu z udziału w wyścigu.

Ale to albo Tour, albo Giro. Legendarne wyścigi, a nie jakiś „paździerz” po Śląsku i Małopolsce.

Tymczasem sprint w Katowicach, który stał się jednym z charakterystycznych miejsc na trasie Tour de Pologne, a po tragicznym zdarzeniu z 1. etapu ma szansę stać – jakkolwiek cynicznie by to zabrzmiało – ikoną tego wyścigu, zdaniem wielu powinien zostać odwołany.

Mnie również drażni emfaza, z jaką czasami powtarza się to zaklęcie o „świątyni sprintu”. Ale będę bronił tak samego finiszu, jak i jego nazwy, na przekór tym wszystkim, których stać wyłącznie na krytykę polskiego wyścigu. Bo na tej krytyce nie sposób czegokolwiek zbudować. Wydawaniem pochopnych wyroków można wyłącznie wszystko zniszczyć.

A ten wyrok zapadł, zanim prokuratura oficjalnie rozpoczęła w tej sprawie śledztwo. W sprawie, a nie przeciw komukolwiek, co też umyka uwadze wielu znawców tematu. Wyrok zapadł, choć Groenewegen otwarcie przyznał, że popełnił błąd i sfaulował Fabio Jakobsena. Wyrok zapadł, choć nie usłyszeliśmy jeszcze ani słowa od samego poszkodowanego, który – nie można tego wykluczyć – również nieco na wyrost ocenił swoje szanse na przeciśnięcie się wzdłuż barierek.

Wyrok zapadł, choć mało kto zdaje sobie sprawę, że zasady organizacji zabezpieczenia na trasie wyścigu ustala i egzekwuje Międzynarodowa Unia Kolarska, a Czesław Lang przestrzega ich z taką gorliwością, że gdyby komisarze UCI zażądali kontroli w jego sypialni, znaleźliby się w niej niecałe trzy minuty później.

Wyrok zapadł, bo wydawanie wyroków jest tym, co potrafimy najlepiej. Możemy nawet zażądać „dymisji” Langa z jego własnego Lang Teamu. Kto nam zabroni?

I jeszcze jedno. Po wypadku Jakobsena, gdy przez kilkadziesiąt godzin jego życie wisiało na włosku, z wszystkich kanałów Eurosportu usunęliśmy zapis zdarzenia. Tymczasem przez ponad dwa dni jedną z najczęściej wyszukiwanych fraz w Google była: „wideo z wypadku kolarza w Katowicach”.

W hipokryzji też jesteśmy mistrzami świata.

Foto: Luc Claesen / Getty Images

Jeden komentarz na temat “W obronie „świątyni sprintu””

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.