Trudno powiedzieć, jakie uczucia budzi we mnie deklaracja Tomasza Zimocha o planowanym podjęciu działań w sprawie licytacji na torze w Pruszkowie. Zażenowanie? Rozbawienie? Politowanie? Być może wszystkiego po trochu, ale na pewno nie ma wśród nich przekonania, że coś się w końcu w tej sprawie zadzieje. Nic z tych rzeczy. Ta deklaracja, złożona wczoraj na Facebooku i podkreślona wieloma wykrzyknikami, jest tak samo pusta, jak wiele innych, które już w tym temacie padły. Z wielu powodów.
Po pierwsze dlatego, że została złożona o wiele za późno. Od chwili, w której pan Zimoch został posłem, minister sportu zmienił się już dwukrotnie. Najnowszy urzęduje zaledwie od paru dni i wątpię, by zainteresował się tą sprawą. Prawdę powiedziawszy, wątpię również by w ogóle interesował się sportem, bo – jak ktoś słusznie zauważył – został na tę funkcję powołany głównie po to, by uczynić sport kolejnym orężem „patriotycznej” propagandy. Spłacanie długów PZKol i ratowanie toru kolarskiego przed licytacją nijak się wpisuje w te zadania.
Po drugie: rozwiązanie tej sprawy w ogóle nie leży w rękach polityków. Mają go w dłoniach kolarscy działacze. W ubiegłym roku, gdy pisałem jeszcze dla Sport.pl, opublikowałem długą rozmowę z ówczesnym ministrem sportu Witoldem Bańką. Gdyby tylko kolarskie środowisko podchodziło do sprawy poważnie, potraktowałoby słowa ministra jak instrukcję z Ikei. Bo tak naprawdę wyłożył tam krok po kroku, co należy zrobić, żeby ten problem rozwiązać. I – jak sam zauważył – to nie jest kwestia pieniędzy. To jest przede wszystkim kwestia woli działania i powołania do zarządu PZKol ludzi, którzy mają wiedzę i odpowiednie kompetencje, by być przynajmniej równoprawnymi partnerami do rozmowy z wierzycielami. W obecnym składzie zarządu ze świecą szukać osoby, która spełnia to kryterium. Ja widzę jedną. Reszta to nieporozumienie.
Po trzecie, jeśli już jesteśmy przy tym, że to nie jest kwestia pieniędzy: najlepiej udowadnia to sam wierzyciel, włączając do akcji komornika tuż przed zawodami. Nie po raz pierwszy, bo to jest schemat, który powtarza się już od jakiegoś czasu. Nie robi tego licząc na pieniądze, bo doskonale zdaje sobie sprawę, że szybko ich nie dostanie. Ale to jest jedyna możliwość, by choć na moment wstrząsnąć środowiskiem i przypomnieć, że to jest wciąż nierozwiązany problem. W innych okolicznościach środowisko jest ślepe i głuche. W najlepszym wypadku zajęte licytacją o to, kto powinien dostać zaproszenie na galę 100-lecia kolarstwa.
W pewnym sensie prezes Rybak swój cel osiągnął: obudził posła Zimocha. Być może obudził też część działaczy, którzy będą się teraz w panice głowić, jak zrealizować zaplanowane na przyszły tydzień mistrzostwa Polski i mające się odbyć pod koniec miesiąca Grand Prix. Pewnie złożą w tej sprawie jakieś kolejne deklaracje. I być może znowu jakoś się uda przetrwać kolejne imprezy, bo przecież trzeba takim jak poseł Zimoch ludziom chętnym do pomocy dać szansę na podjęcie działań.
Na razie jedynym, który je faktycznie podejmuje jest komornik.
A czas ucieka. I do igrzysk coraz bliżej.
Foto: Szymon Gruchalski