Jedna sytuacja, w dodatku widziana tylko z jednej perspektywy, a niezliczona ilość interpretacji. Już nawet abstrahując na moment od ich słuszności, to przerażających pod jednym względem: kompletnej nieznajomości przepisów. Zamiast przeczytać – ze zrozumieniem – prawo o ruchu drogowym, znakomita większość dyskutujących powołuje się na nieistniejące regulacje. A potem, utwierdzeni we własnej nieomylności, wyjeżdżają na szosy, stanowiąc zagrożenie dla siebie i innych.
Ale od początku.
Udostępniłem dziś na Facebooku materiał przedstawiający zachowanie rowerzysty wyprzedzonego w kontrowersyjnych okolicznościach przez kierowcę busa. Zdarzenie jest filmowane z tyłu, przez kolejnego kierowcę. Nie wiadomo, co wydarzyło się wcześniej, ale widzimy najpierw wolno jadące samochody (prawdopodobnie właśnie za tym rowerzystą), które następnie przyspieszają, zapewne go wyprzedzając. Przed busem, z którym kolarz wdał się w konfrontację, jechał na pewno jeszcze jeden, widoczny na zdjęciach pojazd.
Manewr wyprzedzania dokonywany jest na wysokości wysepki, ale w miejscu, w którym droga jest wyraźnie szersza niż chwilę wcześniej. Rowerzysta tymczasem (choć nie widać tego dokładnie) nie zjeżdża do prawej krawędzi jezdni.
Tymczasem art. 24 pkt. 6 ustawy Prawo o ruchu drogowym mówi wprost:
” Kierujący pojazdem wolnobieżnym, ciągnikiem rolniczym lub pojazdem bez silnika jest obowiązany zjechać jak najbardziej na prawo w celu ułatwienia wyprzedzania”
W tym konkretnym przypadku obowiązkiem rowerzysty było zjechanie maksymalnie w prawo i umożliwienie wyprzedzania innym pojazdom. Zresztą na filmie widać, że pojazd jadący przed dostawczym Mercedesem prawdopodobnie rowerzystę wyprzedził. Jeśli zbyt blisko, co mogło „zirytować” kolarza, to przepisy złamali obaj. Ale raczej nie ulega wątpliwości, że kolarz miał obowiązek ułatwienia kierowcom wykonanie manewru wyprzedzania.
„Ale przecież nie można wyprzedzać na skrzyżowaniu i obok wysepki!” – nakrzyczeli na mnie niektórzy komentujący.
Naprawdę?
Sięgam zatem do ustawy i czytam art. 24, pkt. 7:
„Zabrania się wyprzedzania pojazdu silnikowego jadącego po jezdni:
1) przy dojeżdżaniu do wierzchołka wzniesienia;
2) na zakręcie oznaczonym znakami ostrzegawczymi;
3) na skrzyżowaniu, z wyjątkiem skrzyżowania o ruchu okrężnym lub na którym ruch jest kierowany”.
Jeszcze raz, jeśli komuś umknęło: zabrania się wyprzedzania pojazdu silnikowego (…) na skrzyżowaniu”. Nie wiem, kiedy ostatni raz komentujący sprawdzali swoje rowery, ale w moim jeszcze wczoraj silnika nie było. Zakaz wyprzedzania rowerów na skrzyżowaniu, na który chętnie powołują się oburzeni, nie istnieje. I warto o tym pamiętać przed wyjechaniem następny raz na szosę, bo utrzymując się w fałszywym przekonaniu o przepisach, których nie ma, ryzykujecie własnym zdrowiem i życiem. Choćby dlatego, że kierowcy podczas kursów i egzaminów na prawo jazdy są wprost uczeni, że rower nie jest pojazdem silnikowym i zakaz wyprzedzania go na skrzyżowaniu nie obowiązuje. Nie wierzycie? Zajrzyjcie na strony najbliższego Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego.
Przepisy nic również nie mówią na temat wyprzedzania przy wysepce. Służy ona przede wszystkim fizycznemu rozdzieleniu pasów ruchu w przeciwnych kierunkach, ale nic nie mówi o tym, czy wolno przy niej wyprzedzać czy nie. Jedyny obowiązek spoczywający na uczestnikach ruchu polega na ominięciu wysepki z prawej strony, jak wskazuje umieszczony na niej znak.
Niektórzy podnoszą argument, że rowerzysta nie mógł jechać bardziej prawą stroną, bo był tam piasek, dziury, tudzież czyhały inne niebezpieczeństwa. Inni twierdzą, że „rowerzysta ma prawo jechać nawet przy osi jezdni, jeśli jej stan techniczny, zanieczyszczenie lub np zaparkowane równolegle auta nie pozwalają na bezpieczną jazdę przy jej prawej krawędzi”.
Tu również mam raczej złe wieści, bo rowerzystów obowiązują dokładnie takie same zasady jak innych uczestników ruchu, w tym wynikający z art. 16 pkt 4 obowiązek jazdy „możliwie blisko prawej krawędzi jezdni. Mało tego, prawo jest wobec rowerzystów jeszcze bardziej wymagające, bo zgodnie z pkt. 5 kierujący rowerem „jest obowiązany poruszać się po poboczu, chyba że nie nadaje się ono do jazdy lub ruch pojazdu utrudniałby ruch pieszych” – i to jest jedyny znany mi wyjątek, który wspomina o złych warunkach technicznych jezdni.
Owszem, jest jeden wyjątek od tej reguły: rowerzysta ma prawo jechać środkiem pasa jezdni PRZED skrzyżowaniem i na nim, jeśli ten pas umożliwia opuszczenie skrzyżowania w więcej niż jednym kierunku. Ten wyjątek ma na celu umożliwienie rowerzyście np. skrętu w lewo i zabezpiecza go przed zajechaniem drogi przez samochód, który mógłby go wyprzedzić i tuż po tym np. skręcić w prawo. Teoretycznie mógłby mieć zastosowanie w tym konkretnym przypadku, gdyby nie fakt, że tu wszyscy jechali w tym samym kierunku, a do przepychanki z busem doszło już za skrzyżowaniem, a tam rowerzysta powinien być możliwie najbliżej prawej krawędzi.
Argument o piasku na drodze jest też o tyle nie na miejscu, że nie można odpowiedzialności za zły stan techniczny drogi przenosić na innych uczestników ruchu. To jest dokładnie lustrzane odbicie sytuacji, w której kierowcy zajmują miejsce na drodze dla rowerów, bo „nie ma gdzie zaparkować”. Chyba nieszczególnie lubimy takie sytuacje.
Czy kierowca miał wystarczająco dużo miejsca do wykonania bezpiecznego manewru i wyprzedzenia rowerzysty? Moim zdaniem tak, bo na ujęciu, w którym kolarz macha łapami i robi dziwne manewry widać dość wyraźnie, że na po swojej prawej jeszcze sporo miejsca (nawiasem mówiąc: tu mu jakoś zły stan drogi nie przeszkadzał w puszczeniu kierownicy). Ale OK. Na oko mogę się mylić.

Czy kierowca jest bez winy?
Nie. Nawet jeśli był „w prawie”, to z całą pewnością nie powinien tego prawa egzekwować na siłę. Mógł odpuścić i wyprzedzić kolarza kawałek dalej.
Nie zrobił tego, ale czy to jakkolwiek usprawiedliwia późniejsze zachowanie rowerzysty? Jak wytłumaczyć celowe wjechanie przed pojazd i późniejsze zatrzymanie się w pobliżu lewej krawędzi jezdni?

Tu znów warto sięgnąć do przepisów i zasady ogólnej, która powinna – przynajmniej z założenia – regulować wszelkie zachowania na drodze:
„Uczestnik ruchu i inna osoba znajdująca się na drodze są obowiązani zachować ostrożność (…), unikać wszelkiego działania, które mogłoby spowodować zagrożenie bezpieczeństwa lub porządku ruchu drogowego, ruch ten utrudnić albo w związku z ruchem zakłócić spokój lub porządek publiczny oraz narazić kogokolwiek na szkodę. Przez działanie rozumie się również zaniechanie”.
Czy rowerzysta „uniknął działania, które mogłoby spowodować zagrożenie w ruchu”? Pozwolę sobie wątpić.
Tyle przepisy i ich nieznajomość, która tak naprawdę poraża. Jak sobie wyobrażę, że na drogach pełno jest ludzi, którzy wiedzę o zasadach ruchu drogowego czerpią z internetowych komentarzy, to naprawdę włos się jeży na grzbiecie (jeden z dyskutujących zakaz wyprzedzania rowerzysty na skrzyżowaniu wyprowadził ze znaku D1, informującego o tym, że pojazd znajduje się na drodze z pierwszeństwem przejazdu). To jest straszne.
Ale jeszcze gorsze jest to, że w imię jakiejś bliżej nieokreślonej środowiskowej solidarności gotowi jesteśmy poświęcać wiele czasu i energii na to, by takie zachowania usprawiedliwiać.
Gdy wrzuciłem link do tego materiału, opatrując go opisem: „Szkoda tylko, że tacy ludzie pracują na „opinię” wszystkich rowerzystów, którzy później niezasłużenie są traktowani jak intruzi na drodze”, w jednym z pierwszych komentarzy przeczytałem: „abstrahując od zachowania rowerzysty…”. Ktoś inny zawyrokował nawet, że uprawiam „victim blaming”, choć doprawdy nie wiem, jakiej trzeba użyć ekwilibrystyki, żeby drogowego chama nazwać w tej sytuacji „ofiarą”.
Serio? „Ofiara”? Bo jechał na rowerze? To go usprawiedliwia? Zajeżdżając kierowcy drogę i hamując mu przed maską, wcześniej tłukąc mu w drzwi, zasłużył na obronę i nazwanie „ofiarą”? Może od razu go kanonizujmy, bo przecież „cierpiał za miliony” złych zachowań innych kierowców w innych sytuacjach?
Zdaję sobie sprawę, że każdego dnia rowerzyści są istotnie ofiarami złych i chamskich zachowań kierowców na drodze. Sam tego doświadczam znacznie częściej, niż jestem na to gotowy. Ale jednocześnie jestem świadkiem wielu sytuacji, w których to rowerzyści przez swoją brawurę, nieuwagę, brak wyobraźni i – przede wszystkim – brak znajomości przepisów, sami prowokują niebezpieczne sytuacje.
Broniąc ich bez względu na okoliczności stosujemy podwójne standardy. Uznawanie, że my na drodze możemy wszystko, to zwykła moralność Kalego. Nas też obowiązują przepisy. I też powinniśmy je dokładnie znać, jeśli wymagamy tego od kierowców. „Wiedza” oparta o to, co się gdzieś zasłyszało, to za mało, by być bezpiecznym na drodze. Przekonanie, że możemy więcej, bo bardziej nas bolą w tyłek dziury w jezdni, może być zabójcze dla nas samych.
Foto: za kontakt.tvn24.pl
Jeden komentarz na temat “Moralność Kalego. Przepisy obowiązują wszystkich”