Baloniku nasz malutki…

„Krystyna Guzik nie chciała rozmawiać z dziennikarzami po nieudanym biegu sztafetowym. Oskarża media o krzywdzenie biathlonu” – czytałem dziś w serwisach i uśmiechałem się pod wąsem. Nieudanym? Serio? Oglądaliśmy te same zawody? Ja – owszem – słyszałem, jak Krzysztof Wyrzykowski krzyknął, że „wszystko przepadło!”, ale to nie było po zmianie Weroniki Nowakowskiej, tylko po pierwszym strzelaniu Krystyny Guzik. To prawda: chwilę później mieliśmy olbrzymią szansę na wspaniały sukces, ale była ona w najwyższym stopniu wynikiem splotu szczęśliwych okoliczności. Bynajmniej nie „udanego” biegu. Bo ta sztafeta była po prostu na miarę naszych obecnych możliwości, ani wiele mniej, ani wiele bardziej udana od tego, czego spodziewaliśmy się jeszcze w południe polskiego czasu.

Skąd się więc nagle wziął ów „nieudany” wyścig? Ano właśnie… To chyba powinno być pytanie skierowane do nas: do mediów. To my, bardziej lub mniej świadomie, nieustannie pompujemy ten balon oczekiwań, a kiedy pęka, jesteśmy z dziecięcą szczerością zadziwieni, że znów się nie udało, a kibice są rozczarowani.

Ostatnim wielkim sukcesem, który pamiętam z lat szczenięcych, było trzecie miejsce naszych piłkarzy w hiszpańskim mundialu. Później przez trzy i pół dekady byłem karmiony opowieściami o „matematycznych szansach na awans”. Zdążyłem przywyknąć. Ale dzisiaj żyjemy w czasach gloryfikacji każdego sukcesu i jego natychmiastowej gratyfikacji setkami lajków i udostępnień. Zapominamy o tym, że dziś mówimy do zupełnie innych odbiorców. Traktujemy sukces jak zestaw memów: publikujemy prognozy, szacunki i przewidywania, jedno za drugim, wciągając w tę grę naszych odbiorców. A na końcu ktoś im odbiera zabawkę. Kto? A to już nie my. To sportowcy. Tworzymy przestrzeń do hejtu, który na końcu spływa prosto na nich.

Pod moimi relacjami z kolarskich wyścigów na Sport.pl często udziela się kilku dyżurnych „fachowców”, dzielących się aktami strzelistymi o „dekownikach”, czy uczestnikach „wyścigu równoległego”. Dlaczego? Bo nikt ich nigdy nie nauczył, na czym ten sport właściwie polega. Że to jest dyscyplina drużynowa (choć zwycięstwo jest indywidualne, co dodatkowo komplikuje temat), że każdy człowiek w teamie ma bardzo precyzyjnie określone zadania do wykonania, że na każdy odcinek wyścigu ustala się precyzyjną strategię i tak dalej. Ale przede wszystkim: nikt im nie mówi, że to jest sport, czyli cholernie ciężki kawałek chleba, w którym nie zawsze nagroda jest adekwatna do włożonego wysiłku. I że trzeba mieć jeszcze masę szczęścia. Zamiast tego roztaczamy wizje o tym, że wszystko zostało przygotowane właśnie z myślą o tym wyścigu i że – jak wszystko pójdzie dobrze – to tym razem powinno się udać. I tak z wyścigu na wyścig, bo w sporcie rzadko zdarzają się sytuacje, w których wszystko idzie dobrze.

Zbyt rzadko o tym mówimy, zbyt mało miejsca poświęcamy na wyjaśnianie mechanizmów, które działają w sporcie i które – o ironio! – sprawiają, że sport jest właśnie dlatego pasjonujący, że to porażki są jego codziennością, a zwycięstwa się tylko zdarzają. Czasem częściej sportowcom wybitnym, ale tacy trafiają się niezwykle rzadko i w niezwykle sprzyjających okolicznościach. Dziennikarzy, którzy sport kibicom tłumaczą, przybliżają i czynią bardziej zrozumiałym, można policzyć na palcach, być może nawet starczyłoby jednej ręki. Większość weszła w rolę sportowych wodzirejów, dbających głównie o to, żeby kibice dłużej byli uśmiechnięci i częściej włączali się do zabawy. I obawiam się niestety, że dopóki nie wyzwolimy się spod dyktatu klików, polubień i share’ów, to szybko się to raczej nie zmieni.

Szkoda mi oczywiście tego, że nie udało się dziś naszym biathlonistkom wykorzystać szansy, jaka się zupełnie niespodziewanie pojawiła. Ale bardziej mi szkoda tego, że teraz znacznie trudniej im będzie wyciągnąć z tej porażki jakieś pozytywne wnioski na przyszłość, gdy wynik, jeszcze parę godzin temu brany nieomal w ciemno, teraz określamy jako „nieudany występ”. Mam w sobie jakieś głębokie przekonanie, że traktujemy naszych sportowców potwornie niesprawiedliwie. Na to sobie raczej nie zasłużyli. Jestem też zdania, że medale i miejsca w klasyfikacji to nagroda za sportowców za robotę, którą wykonują. Dla kibiców są emocje. A na ich brak w olimpijskiej sztafecie raczej nie powinniśmy narzekać. Owszem, pozostał jakiś niedosyt. Ale raczej powinniśmy do niego przywyknąć, zamiast wystawiać za niego rachunki sportowcom.

Podwójne życie Weroniki

Ostrzegam: będę używał wulgaryzmów.

Bo żeby wysyłać do sportowca prywatne wiadomości z wyzwiskami, trzeba być naprawdę zdrowo pojebanym. Wcale się nie dziwię, że Weronice Nowakowskiej pękła żyłka. Bardziej się dziwię tym wszystkim, którzy na nią za to wsiedli. Tak, to prawda, że przekroczyła pewną granicę, której reprezentantowi przekraczać nie wypada. Ale bycie sportowcem nie oznacza, że się człowiek z automatu zrzeka prawa do własnych emocji, a przyznaje je tym, którzy sobie z emocjami nie radzą.

Bardzo polecam tę rozmowę, bo pokazuje ona w pełnej krasie patologię, jaka panuje w polskim sporcie: wieczne niedoinwestowanie, fastrygowanie braków czym popadnie, technologiczną i szkoleniową zapaść. Ale przeciętny Janusz widzi wielkie stadiony, Orliki oraz aquaparki i żyje w głębokim przekonaniu, że zainwestował w kariery sportowców już tyle pieniędzy, że właściwie do każdego zawodnika powinien mieć prywatną czerwoną linię, żeby móc o dowolnej porze dnia i nocy zadzwonić i wyartykułować pretensję, że mu reprezentant nieudanym występem zepsuł humor oraz plany, bo on już się raczył z kolegami przy piwie umówić na wspólne śpiewanie hymnu.

Kilka lat temu z moim serdecznym przyjacielem podjęliśmy się zadania znalezienia sponsora dla Polskiego Związku Biathlonu i reprezentacji. To był sezon po tym, jak Krystyna Guzik zdobyła wicemistrzostwo świata, a pozostałe dziewczyny zaczęły regularnie punktować w Pucharze Świata. W życiu nie realizowałem bardziej beznadziejnego zadania. W życiu tak bardzo nie poległem jak w chwili, kiedy jeden pan powiedział, że jak już zaczną te puchary i mistrzostwa zdobywać regularnie, to on się zastanowi. Inny zapytał całkiem serio, czy bieganie z karabinem jest legalne, a wiadomość, że jest to sport olimpijski, osobiście przy mnie weryfikował w Wikipedii. Daliśmy sobie spokój z całą zabawą w marketing sportowy, bo w naszych warunkach kojarzył się on wyłącznie z umieszczeniem reklamy na stadionowej bandzie. Ale oczekiwania były niezmienne: najpierw zwycięstwa. Najlepiej dużo. I dużo fotografii zawodników z prezesami, którzy się zastanowią.

Polecam lekturę rozmowy z Weroniką, bo wszystko, o czym mówi, widziałem na własne oczy. Za to, że jeszcze w ogóle się im chce w to angażować tyle sił i środków, szczerze ich wszystkich podziwiam.

Zrzut ekranu 2018-02-19 13.37.30

http://www.sport.pl/zimowe/56,64996,23038699,pjongczang-2018-weronika-nowakowskia-dla-sport-pl-dzis-jestem.html

Foto: Sport.pl