Szkoła magii, czyli jak przykleić polską flagę Jankesom…

Prawie siedem miesięcy upłynęło od chwili, gdy świat usłyszał o możliwości pojawienia się polskiej marki CCC w roli sponsora worldtourowej drużyny kolarskiej, a wciąż pojawiają się ludzie, którzy są ciekawi jak do tego doszło oraz – co jeszcze bardziej ich interesuje – w jaki sposób udało się sprawić, że przy nazwie drużyny, powstałej w miejsce BMC, pojawiła się polska flaga, a my dziś swobodnie mówimy o „polskim zespole w World Tourze”.

Nawet, jeśli ktoś przespał ostatnie pół roku, albo po prostu wcześniej zupełnie nie interesował się tym sportem, dobrze, że zadaje pytania. Gorzej, że odpowiedzi, jakie najczęściej słyszy, oparte są w najlepszym wypadku o tzw. „wiedzę nagłówkową”, a bywa, że po prostu wyłącznie o wyobraźnię dyskutujących. Co prawda nie jest wielkim problemem pogmerać chwilę po stronach UCI i zapoznać się bliżej z zasadami, które regulują wszystkie te kwestie, no ale komu by się chciało?

Ja sam przez ostatnie miesiące słyszałem tyle dziwnych wyjaśnień, od: „załatwili polskim cwaniactwem” począwszy, a skończywszy na teorii, że „Ochowicz z wdzięczności za uratowanie zespołu pozwolił Miłkowi używać polskiej flagi”, że postanowiłem w końcu jakoś te wszystkie rzeczy uporządkować i doprecyzować. Bo szukanie prostych odpowiedzi, typu „CCC przejęło BMC” jest może wygodne i proste, ale proste jest również wyjaśnienie, że słońce krąży wokół ziemi, a wszyscy wiedzą, że jest dokładnie odwrotnie. Tutaj jest podobnie. Pora więc obalić kilka mitów i przekłamań.

Zatem: czy CCC przejęło BMC?

Nie. BMC jest marką producenta rowerów, której właściciele po śmierci Andy’ego Rihsa – założyciela marki i inicjatora powołania zespołu BMC Racing Team – postanowili nie inwestować dłużej w drużynę kolarską. Czy sprzedali lub oddali swoje udziały Jimowi Ochowiczowi, czy po prostu poinformowali, że nie będą kontynuować umowy sponsorskiej z należącą do niego firmą Continuum Sports LLC – tego nie wiem (nie dokopałem się do struktury właścicielskiej Continuum Sports), ale to w sumie nie ma większego znaczenia. Ważne jest to, że Jim Ochowicz i Continuum Sports pozostali z ważną licencją dla drużyny World Tour, ale bez głównego sponsora / partnera, który pozwoliłby im kontynuować działalność. BMC poszło w swoją stronę i dziś jest partnerem ekipy Dimension Data. A z Ochowiczem skontaktował się Dariusz Miłek (lub odwrotnie) i obaj postanowili połączyć siły. W każdym razie CCC nikogo nie musiało przejmować.

Czy CCC przejęło licencję BMC?

Też nie. Właścicielem licencji cały czas była firma Continuum Sports LLC, z siedzibą w Kaliforni. I jest nim do dzisiaj. Teoretycznie licencję można scedować na inny podmiot, bo regulacje UCI pozwalają na takie rozwiązanie (gdyby Ochowicz nie dogadał się z Miłkiem, prawdopodobnie musiałby się zdecydować właśnie na sprzedaż licencji), ale to tylko z pozoru jest proste. Ewentualny nabywca odsprzedawanej licencji tak czy inaczej musi przejść całą, niezwykle skomplikowaną i czasochłonną procedurę audytu ze strony UCI, zanim transakcja mogłaby zostać sfinalizowana, a nowa drużyna zaczęłaby jeździć w wyścigach. Znacznie prostszym i szybszym rozwiązaniem było nawiązanie współpracy sponsorskiej między CCC a Continuum Sports. Jedni mieli pieniądze i ochotę na jazdę w World Tourze, drudzy potrzebowali pieniędzy, ale za to mieli w ręku licencję, która spełniała marzenia tych pierwszych. Nie mogli się nie dogadać.

Czy licencja CCC Team musiała zostać zarejestrowana w Polsce, żeby zespół mógł jeździć z polską flagą?

Nie. Zresztą w ogóle nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, bo kto i wobec kogo – nawet czysto hipotetycznie – miałby dokonać takiej „rejestracji”? Polski Związek Kolarski miałby jakoś certyfikować licencję, wydaną przez UCI i należącą do podmiotu, zarejestrowanego w USA? Nonsens. Tym bardziej, że jedynym podmiotem, który jest władny do zarządzania licencjami na jazdę w World Tourze jest właściciel tych rozgrywek, czyli UCI. Związki narodowe w tym aspekcie mają niewiele do gadania (poza tym, że właściciel drużyny, która się stara o wydanie licencji na którąkolwiek z dywizji UCI, musi wcześniej posiadać licencję krajową).

Jakiej sztuczki trzeba było użyć, żeby drużyna, zarejestrowana w USA, jeździła jako „polska” i była oficjalnie oznaczona polską flagą?

Żadnej. Takie sytuacje również regulują przepisy UCI, według których narodowość drużyny kolarskiej może być określona na podstawie jednego z trzech kryteriów:
– kraju siedziby właściciela licencji
– kraju siedziby płatnika licencji (to nie muszą być te same podmioty)
– kraju, w którym do obrotu wprowadzany jest główny produkt sponsora tytularnego drużyny.

Wystarczyło skorzystać z tej ostatniej opcji i w odpowiednim czasie (przed 1 października 2018 r.) zgłosić w UCI chęć występowania w barwach Polski, powołując się na fakt, że to Polska jest tym krajem, w którym firma CCC – docelowo sponsor tytularny drużyny, jeżdżącej z licencją Continuum Sports, wprowadza na rynek swój główny produkt, czyli buty.

Przykro mi. Nie trzeba było niczego po cwaniacku załatwiać. Nie było w tym też żadnego elementu baśni o szlachetnym rycerzu Miłku, który wyratował z opresji Jima Ochowicza, a ten w dowód wdzięczności zgodził się łaskawie, by jego kalifornijską krwawicę podpisywać biało-czerwoną flagą. Panowie po prostu usiedli, sprawdzili wszystkie możliwości, wyłuszczyli swoje propozycje i oczekiwania, a na koniec powiedzieli „deal”, po czym spisali to wszystko na firmowym papierze, podpisali i wysłali do UCI. Bo właściwie… inaczej się to odbyć po prostu nie mogło.

________________________

PS. Jeśli Ci się spodobało i chciałbyś więcej, będę wdzięczny za polubienie i udostępnienie mojej strony na Facebooku – postaram się tam w jednym miejscu zbierać wszystkie ciekawe informacje i materiały, którymi dzielę się tutaj, na Sport.pl, w Facetpo40.pl oraz to, o czym od czasu do czasu zdarzy mi się pogadać na antenie Eurosportu i Weszło.fm. Zapraszam!

Foto kradzione ze strony cccteam.eu, ale mam nadzieję, że się chłopaki nie pogniewają.

Jak zaciągnąć do łóżka Monikę Bellucci?

Daliście się złapać na clickbajtowy tytuł i szczucie cycem? I dobrze, chociaż nic takiego tu nie znajdziecie. Ale jak czytacie w różnych miejscach o tym, że już wkrótce Michał Kwiatkowski zacznie kręcić w nowej drużynie, bo CCC wyraziło zainteresowanie jego osobą i złożeniem mu oferty, to w gruncie rzeczy dajecie się podejść taką samą metodą.

To prawda, że z ust Piotra Wadeckiego padły słowa o tym, że chciałby mieć u siebie gwiazdę pokroju Kwiatkowskiego, co w przypadku topowego polskiego kolarza w polskiej drużynie wyglądałoby naprawdę zacnie. Ale takie pragnienie może dziś wyrazić każdy, tak samo jak ja mogę złożyć niemoralną propozycję Monice Bellucci. Efekt będzie podobny (choć ostatecznie nie mogę ręczyć za stonowaną reakcję mojej Lepszej Połowy).

Warto wyjaśnić kilka rzeczy, które łatwo uciekają w euforii, jaką wywołuje wizualizjacja Kwiato w pomarańczowym trykocie.

Rzecz pierwsza: Kwiatek aktualnie ma status „w związku”. Być może to drobiazg, ale dość istotny. Koincydencja nazw „Sky” i „Team Sky” powoduje, że wiele osób ściśle je z sobą utożsamia, choć to w rzeczywistości osobne byty. Ważniejsze w tej układance jest więc to, że Kwiato jest w związku nie ze Sky (sponsorem, który nadaje programy TV), ale z Team Sky, który jest właścicielem licencji na ściganie się na rowerze. Kiedy więc ludzie Sky w Sylwestra 2019 wezmą do rąk wałki i czarną farbę, żeby zamalować błękitne logotypy na rowerach, samochodach i skarpetkach kolarskiej ekipy, Kwiatkowski nadal będzie w związku z podmiotem, który w pierwszy dzień Anno Domini 2020 zmieni co prawda nazwę, ale prawdopodobnie będzie istniał nadal. Chyba, że Dave Brailsford zadecyduje inaczej, ale to zupełnie inna para kaloszy.

Rzecz druga: żeby poczynić daleko posunięte awanse Monice Bellucci i nie narazić się na jej pełne politowania spojrzenie, musiałbym zaoferować coś, co mogłoby ją zainteresować. Pomijam moje towarzystwo, bo to położyłoby sprawę już w przedbiegach, ale tutaj tylko teoretyzujemy, tak?

W przypadku Michała sprawa wyglądałaby podobnie: nie wystarczy walizka pieniędzy i obietnica, że w pomarańczowym będzie wyglądał twarzowo. Zespół, który chciałby pozyskać Kwiato będzie musiał mu zaproponować coś więcej, niż rola lidera na kilka wyścigów. Będzie musiał zaoferować mu przede wszystkim możliwość rozwoju, bo to jest temat, który od lat interesuje Kwiatkowskiego najbardziej.

Dojrzałość naszego najlepszego kolarza polega na tym, że potrafi spojrzeć na swoje możliwości z dużego dystansu i powiedzieć wprost: „nie jestem jeszcze gotowy”. Do Team Sky poszedł po naukę i przygotowanie, bo to właśnie zaoferował mu Brailsford. Oferta pt. „zostań naszym liderem na wielkie toury”, dopóki Kwiatkowski sam nie poczuje, że jest w końcu na to gotowy, będzie równie atrakcyjna, jak propozycja zostania solistą w Teatrze Wielkim. Kwiato nie interesuje wychodzenie na scenę i stanie w ciepłym świetle reflektorów. Interesuje go wygrywanie.

Żeby było jasne: absolutnie nie deprecjonuję możliwości CCC Team, ani nie wykluczam, że taki związek może ostatecznie mieć miejsce. Ale raczej później, niż prędzej. Przed polską ekipą pierwszy sezon w World Tourze, więc dzisiaj jeszcze zupełnie nie wiadomo, jak ostatecznie ukształtuje się zespół, jakie będą jego najmocniejsze strony i jaka ostatecznie wykuje się z tego wszystkiego strategia. Może „odpali” w końcu Kuba Mareczko, któremu przecież wiele nie brakuje, by nawiązać równorzędną walkę z najlepszymi sprinterami świata, a zespół ułoży sobie wówczas pod wielkie toury strategię walki o punkty? Może duet Van Avermaet & Wiśniowski okaże się na tyle silny, by złamać dominację QuickStepu w klasykach? Dziś tego nie wiemy, więc nie ma właściwie żadnych podstaw, żeby snuć jakiekolwiek dalekosiężne plany, w których – nie można tego wykluczyć – miejsca dla Kwiatka finalnie w ogóle może nie być.

Ja też chciałbym oglądać Kwiatkowskiego i Majkę w ekipie, przy której nazwie powiewać będzie polska flaga. Ale moje pragnienia niekoniecznie muszą się pokrywać z marzeniami i planami chłopaków, a ostatecznie to oni będą musieli wsiąść na rower i dla naszej uciechy obijać sobie siedzenie przez dziesiątki tysięcy kilometrów.

My w tym czasie, z poczuciem, że o kolarstwie i życiu wiemy wszystko, wcinając karkówkę i machając trzymaną w ręku butelką z piwem, klarować będziemy swojej partnerce: „A widzisz Grażyna! Mówiłem, żeby nie zmieniał ekipy? Znów mnie nie posłuchali!”

Cena Czyni World Tour.

No i się potwierdziło: marka CCC została – począwszy od stycznia 2019 – tytularnym sponsorem worldtourowej ekipy, występującej dziś pod nazwą BMC. W tym miejscu należy pogratulować Dariuszowi Miłkowi: instynktu, szybkości podejmowania decyzji (podobno rozmowy trwały dwa tygodnie, a mówimy raczej o dużych pieniądzach, więc to rekordowe tempo, nawet jak na dość szybką dyscyplinę) oraz doskonałego wyczucia czasu, bo czy można sobie wyobrazić lepszy moment na zaanonsowanie nowego tytularnego sponsora niż ten, w którym kolarz przejmowanej ekipy jedzie w żółtej koszulce Tour de France?

Na okoliczność plotek, które pojawiły się kilka dni przed oficjalnym ogłoszeniem decyzji, zaczęły oczywiście padać pytania o to, co się teraz stanie z dotychczasową ekipą CCC Sprandi Polkowice i jaka przyszłość czeka zarówno jej kolarzy, jak i tych wszystkich, dla których ekipa CCC była celem, albo przynajmniej przystankiem do innej (niestety nie zawsze lepszej) kariery? Ba! Zaczęły nawet padać pytania o przyszłość polskiego kolarstwa w ogóle.

Moim zdaniem owa przyszłość (patrząc na problem z marketingowego punktu widzenia) – mimo dzisiejszych zapewnień o kontynuacji misji CCC Sprandi Polkowice – nie rysuje się szczególnie atrakcyjnie. Ale żeby to wyjaśnić, trzeba się na moment skupić na tym, co właściwie prezes Miłek dzisiaj kupił?

Zacznijmy od tego, co sprzedaje (w dużym – zaznaczam – uproszczeniu). Wprawdzie obuwie i odzież nie są na ogół klasyfikowane jako tzw. dobra szybkozbywalne (FMCG), to mimo wszystko jest to nieco podobny rodzaj sprzedaży detalicznej, narażony na wpływy sezonowe, modowe i wszystkie inne, które sprawiają, że trzeba towar z półki możliwie najszybciej upłynnić. A ponieważ jednocześnie nie zawsze są to artykuły bezsprzecznie pierwszej potrzeby, jednym ze sposobów na zwiększenie obrotów tym towarem jest operowanie ceną. Nawiasem mówiąc: niewielu już pamięta, że jednym z pierwszych claimów marki CCC, stanowiącym jednocześnie fundament jej marketingowej filozofii, było hasło „Cena Czyni Cuda”. To oznacza, że w komunikacji marketingowej takie cechy produktu, jak np. wygoda, trwałość, niezawodność etc. są zasadniczo pomijalne, liczy się przede wszystkim cena. Tak jak w Lidlu: „rosół z kury: 3,50”. W tego rodzaju komunikacji chodzi głównie o to, żeby odbiorca zapamiętał markę i wyrobił sobie prostą konotację: rosół w Lidlu, jaja w Biedronce, a buty w CCC.

Skąd w tym wszystkim kolarstwo? Po pierwsze z zamiłowania prezesa, który jest byłym kolarzem i (jeśli mnie pamięć nie zawodzi) na skutek kontuzji zmuszony był przerwać karierę. Po drugie: kolarstwo znakomicie się nadaje do tego typu komunikacji, w której głównym celem jest budowanie i utrwalanie rozpoznawalności marki. Relacje z wyścigów na ogół są dość długie, więc ekspozycja marki również jest intensywna; uwaga widza skoncentrowana jest najdłużej na zawodnikach, a nie na akcji, która zwykle rozgrywa się dopiero pod koniec relacji. Do tego marka sponsora jest bardzo silnie związana z nazwą drużyny, dzięki czemu często pojawia się również w warstwie komentarza, co z kolei oddziałuje również w warstwie tła na innych domowników, którzy niekoniecznie oglądają przekaz, ale słyszą komentarz. I tak dalej. (Swoją drogą: wciąż nie mogę się nadziwić, że w 38-milionowym kraju rozumie to tylko jedna firma i to – jak podejrzewam – trochę „na siłę”, żeby nie robić przykrości prezesowi (tudzież nie wchodzić z nim w konflikt ;))

Co więc kupił prezes Miłek? Ano kupił sobie znakomitą ekspozycję: od połowy stycznia (Santos Tour Down Under) do połowy października (Il Lombardia), blisko 40 imprez, w tym trzy trzytygodniowe toury, w których nie będzie już musiał się ustawiać w kolejce po dziką kartę jako mało znany zespół z Polski, bo udział w nich jako ekipa WT będzie miał zagwarantowany. Udział, a co za tym idzie: oglądalność w kilkudziesięciu krajach świata, głównie w tych, w których właśnie rozwija swoją sieć sprzedaży.

Do tego kupił doświadczonego menedżera (Ochowicza), co najmniej jednego kolarza światowego formatu: Van Avermaeta, do którego – niewykluczone – dołączą też inni (może to w końcu szansa dla Landy?;) oraz – jak będzie miał wystarczająco dużo szczęścia, a chłopaki na koniec odrobinę determinacji – ostatnie koszulki mistrzów świata w TTT? W bonusie dostanie prawie 250 tysięcy followersów na Twitterze, tyle samo na Instagramie, blisko pół miliona fanów na Facebooku i tak dalej. Upraszczając: w pewnym sensie właśnie widzimy, jak producent Polo Cocty rozkłada swoje puszki na półce Coca-Coli.

Nie wiem co prawda jaką kwotę położył na stole, ale mogę się założyć, że na koniec dnia okaże się ona wielokrotnie mniejsza zarówno od wirtualnych wartości tzw. ekwiwalentu mediowego, jak i czystej, żywej i pachnącej farbą drukarską gotówki, spływającej z rozsianej już po dużej części globu sieci sklepów. Czego mu zresztą życzę, bo zasadniczo lubię, jak moi rodacy odnoszą sukcesy (również wtedy, gdy nic z tego nie mam;).

Dlaczego zatem nie widzę świetlanej przyszłości dla prokontynentalnej ekipy CCC Sprandi Polkowice? Z marketingowego punktu widzenia (a tak tutaj na to patrzę) nie ma to większego sensu, bo worldtourowa ekipa CCC wszystkie potrzeby wizerunkowe zrealizuje z nawiązką i „małe” CCC po prostu nakryje czapką. Co więcej: mogłoby się zdarzyć, że niżej klasyfikowany zespół o podobnej nazwie w jakimś stopniu kanibalizowałby ewentualne dokonania „dużego” CCC. Istnienie zatem drugiej ekipy pod brandem CCC z wizerunkowego punktu widzenia mogłoby się okazać szkodliwe dla interesów marki. Możliwe jest oczywiście przemianowanie dotychczasowej drużyny po prostu na „Sprandi” – co wydaje mi się jedynym rozsądnym rozwiązaniem, o ile oczywiście prezes Miłek znajdzie w sobie wystarczająco dużo determinacji do utrzymywania dwóch ekip. Bardziej prawdopodobnym scenariuszem wydaje mi się jednak sprzedaż całego przedsięwzięcia, lub znalezienie dla niego nowego partnera, ale to wbrew pozorom wcale nie jest takie łatwe, bo o kolarstwie co prawda w naszym kraju coraz więcej i coraz chętniej się mówi, ale pieniądze wydaje się i tak głównie na piłkarzy.

Oczywiście wszystkie te dywagacje mogą się okazać psu na budę, gdy pan Miłek postanowi jednak utrzymywać dwie ekipy, ale to akurat będzie jedna z tych sytuacji, w których z radością stwierdzę, że się po prostu myliłem. Bo na co jak na co, ale na nadmiar kolarskich zespołów narzekać na razie raczej nie możemy…

 

Foto: sam robiłem, podczas prologu do Tour de Mazowsze na Służewcu, bodaj w 2015 roku