A gdybym był Brailsfordem…

Bardzo lubię po etapach Tour de France przeglądać sobie Twittera i czytać pojawiające się tam opinie na temat tego, co się wydarzyło. Jednym z dominujących w tej przestrzeni tematem jest wewnętrzna rywalizacja w Team INEOS między Eganem Bernalem a Geraintem Thomasem. Moim zdaniem rzekoma, ale do tego za moment dojdziemy.

Takie etapy, jak dzisiejszy, tylko tę dyskusję nakręcają, a ponieważ każdy może w tej przestrzeni snuć własne wizje, to pozwolę sobie na swoją. A rzeczona wizja (która już jutro może się okazać funta kłaków warta) nosi tytuł: „nie sądzę…”.

Zacznijmy od didaskaliów: od początku maja Team INEOS ma nowego sponsora, a Sir Dave Brailsford, przedstawiając go światu deklarował wszem i wobec, że poza napisem na koszulkach w filozofii zespołu nic się nie zmieni, a najważniejszym celem w sezonie jest wygrana w Tour de France. Nie mieliśmy powodu nie wierzyć mu wtedy i nie mamy zbyt wiele powodów, żeby powątpiewać w to teraz. Wprawdzie po drodze sytuacja trochę się pokomplikowała, bo kontuzje wyeliminowały z walki kolarzy, którzy mieli grać pierwsze skrzypce podczas Giro (Bernal) i Touru (Froome), ale nie bez powodu w ekipie jest prawie 30 chłopa. Jest zatem w czym wybierać.

O ile kontuzja Bernala przydarzyła się niemal w ostatniej chwili i na Giro wystawiono skład, który śmiało można nazwać eksperymentalnym (choć byli i tacy, którzy interpretowali go wprost jako demonstrację stosunku do włoskiego wyścigu i wzmocnienie deklaracji, że Wielka Pętla jest celem numer 1), o tyle w przypadku Tour de France wypadek Froome’a w pewnym sensie rozwiązał Brailsfordowi problem klęski urodzaju, jeśli idzie o liderów na TDF. Od dawna było wiadomo, że będzie nim Geraint Thomas. I choć do końca nie było wiadomo, w jakiej „G” jest dyspozycji, bo jeździł niewiele, a po drodze zdarzyło mu się wywracać (co w jego przypadku nie jest niczym szczególnie zaskakującym), to jestem więcej niż pewien, że planująca każde posunięcie z aptekarską dokładnością ekipa INEOS nie certyfikowała by go na lidera, gdyby nie miała pewności, że sobie poradzi.

W odwodzie cały czas był Egan Bernal, ale od samego początku było jasne, że powierzenie mu roli lidera po raz pierwszy w karierze na najważniejszym wyścigu w kalendarzu, to zagranie bardziej pod publiczność, która lubuje się w tego typu wewnętrznych „porachunkach”. I jak widać od początku Touru: sporo ryb złapało tę przynętę i wije się na haczykach.

Niemal od samego początku tego wyścigu, aż do czasówki w Pau (etap 13.) tych dwóch kolarzy dzieliło kilka sekund. Najpierw prowadził Bernal, a na La Planche des Belles Filles wyprzedził go Thomas. Różnica była w gruncie rzeczy dokładnie taka sama: 5 sekund w jedną, 4 sekundy w drugą. Plan (bo w moim przekonaniu jest to element planu) posypał się dopiero na czasówce, która Bernalowi poszła umiarkowanie i stracił do Thomasa około półtorej minuty. Odkąd wyścig wjechał w góry, Bernal te stracone minuty odrabia, ale nie rzuca się w jakieś szalone ataki, tylko skubie sobie po kawałku: trochę pod Tourmalet, trochę pod d’Albis i trochę pod Galibier.

Z pozoru wygląda to jak wewnętrzna rywalizacja, ale moim zdaniem jest to element zmyślnego planu i nie byłbym szczególnie zdziwiony, gdyby się okazało, że „słabość” Thomasa była również precyzyjnie wykalkulowana. Nie zgadzam się z twierdzeniem, że w INEOS coś się posypało, jak to się zdarza w Movistarze. W INEOS – jak pamiętamy – zmienił się tylko napis na koszulkach. I gdybym był Dave’m Brailsfordem albo Nicolasem Portalem, robiłbym właśnie wszystko, żeby tuż przed decydującymi momentami tego wyścigu mieć dokładnie taką sytuację, jaką ma teraz: dwóch kolarzy, których dzieli ledwie kilka sekund.

Dlaczego? Bo gdybym był Kruijswijkiem, Pinotem, albo Alaphilippem, miałbym teraz nielichą zagadkę do rozwiązania: „Mam w czołówce dwóch kolarzy z jednej ekipy, których dzieli kilka sekund w GC. Każdy z nich może w dowolnym momencie stanąć w korbach i odjechać. Na atak którego z nich powinienem odpowiedzieć?”

____________________________

Foto: A.S.O. / Alex Broadway

Team (jeszcze) Sky w ucieczce.

To jest właściwie ten moment, w którym z czystym sumieniem mógłbym napisać: „a nie mówiłem?”. Pojawiające się od grudnia pogłoski o rzekomym „końcu” Team Sky może i nabijały portalom trochę kliknięć, ale z rzeczywistością związek miały dość luźny. Swoją drogą… ciekawe, kto pierwszy puścił farbę i spowodował, że ludzie zaczęli węszyć, m.in. w rejestrach Whois, aż w końcu ktoś „odkrył”, że 5 marca zarejestrowano domenę teamineos.com i lawina domysłów ruszyła na dobre?

O tym, że przyszłość drużyny (jeszcze) Team Sky jest niemal na pewno bezpieczna pisałem wcześniej tutaj, więc nie ma powodu, żeby się ponownie zagłębiać w temat. Właściwie jedno pytanie, na które dzisiaj nie znam odpowiedzi, brzmi: jak im się udało załatwić z UCI taką zmianę w trakcie sezonu (drużyna w nowych barwach wystartuje 2 maja w Tour de Yorkshire)? W oficjalnym komunikacie jest wprawdzie mowa o tym, że ten temat wciąż jest przedmiotem dyskusji z UCI, ale nie chce mi się wierzyć, że przynajmniej kierunkowo sprawa nie została już rozwiązana. Faktem jednak jest, że w ostatnich tygodniach sprawy mocno przyspieszyły, bo pierwotnie nowy sponsor miał zostać ogłoszony podczas Tour de France, na który zwrócone są oczy całego kolarskiego świata, ale najwyraźniej sir Jim Ratcliffe nie lubi czekać, aż mu gaz ucieknie z szampana.

Interesująca jest natomiast przyszłość. Nowy sponsor zobowiązał się do kontynuacji od 1 maja wszystkich aktualnych umów z zawodnikami, managementem i obsługą techniczną dzisiejszego Team Sky, ale nie doczytałem się nigdzie informacji, o jakiej perspektywie czasowej myśli Ratcliffe. Być może ten horyzont nie jest w żaden sposób określony, bo z formalnego punktu widzenia to nie jest tradycyjna umowa sponsorska, tylko odkupienie od Sky i 21st Century Fox 100% udziałów w spółce Tour Racing Limited, co pozwala sądzić, że inwestycja jest raczej długoterminowa, a ewentualne wyjście z niej w przyszłości będzie się odbywać na identycznych zasadach, jak miało to miejsce teraz, czyli jako sprzedaż udziałów, co na ogół nie następuje z dnia na dzień. Pod tym względem Michał Kwiatkowski i Michał Gołaś (oraz zatrudnieni w drużynie Marek Sawicki i Jacek Walczak) przyszłość mają raczej zapewnioną.

Zagadką jest natomiast współpraca Dave’a Brailsforda z nowym właścicielem drużyny. Na razie obaj wzajemnie podkreślają swoje wizjonerstwo, co jest wiadomością dobrą i złą jednocześnie. Dobrą, bo jest gwarancją tego, że drużyna będzie nadal inwestować w rozwój i innowacje, podnosząc swoją filozofię „marginal gain” do rangi sztuki. Przy okazji: ten fokus na rozwój będzie najlepszą z możliwych wiadomości dla Michała Kwiatkowskiego, który właśnie na perspektywie stałego rozwoju opiera całą swoją kolarską karierę.

To również informacje dobre dla peletonu: raz, że mogą być przykładem dla innych sponsorów, żeby nie bali się odważnych inwestycji w ten sport, a dwa: dla samych drużyn, które na innowacje Brailsforda i spółki prędzej czy później będą musiały jakoś odpowiedzieć.

Ale ta nowa sytuacja rodzi też pewne ryzyka, związane ze współpracą dwóch wizjonerów: Brailsforda i Ratcliffe’a. Historia zna przypadki, w których dwie silne i charyzmatyczne osobowości potrafiły zbudować przedsięwzięcia o gigantycznej wartości (tu mój ulubiony przykład współpracy Steve’a Jobsa z Johny’m Ive), ale na ogół znacznie więcej jest przykładów na to, że gdy dwie odmienne wizje zaczynają się ścierać, trup wokół ściele się gęsto. Wiele zależy od tego, jak panowie się dogadają i jaką autonomię od nowego właściciela otrzyma Sir Dave.

Czas pokaże, jak się to wszystko ułoży. W każdym razie najbliższe miesiące i (oby!) lata z Team INEOS zapowiadają się z pewnością pasjonująco.

Foto: Alex Broadway / ASO

PS. Obserwuj moją stronę na Facebooku lub profil na Twitterze, żeby śledzić na bieżąco kolarskie (i nie tylko) komentarze i dyskusje. Zapraszam!

Nie, to jeszcze nie koniec.

W cokolwiek by nie grał Dave Brailsford, rozsiewający kontrolowane plotki o potencjalnych nabywcach dzisiejszego Team Sky, do obwieszczenia „końca drużyny” jest jeszcze bardzo daleko. A najprawdopodobniej nie nastąpi to wcale.

Dave Brailsford lubi od czasu do czasu dolać oliwy do ognia, licząc na to, że temperatura dyskusji w sieci na moment się podniesie i prędzej czy później jakiś strzęp informacji dotrze tam, gdzie powinien. Najwyraźniej doskonale orientuje się w tym, jak działają dzisiejsze mechanizmy komunikacyjne, bo skuteczność jego planu wydaje się być stuprocentowa: jeszcze się sezon na dobre nie rozkręcił, a o Team Sky jest nieustannie głośno.

Ma to jednak pewne skutki uboczne: jak się mówi dużo, to nie zawsze wystarczająco precyzyjnie, wiec od czasu do czasu można gdzieś trafić na informację np. o gorączkowym poszukaniu ratunku i budowaniu nowych struktur „na bazie kończącej w tym roku działalność grupy Team Sky”, co jest oczywistą nieprawdą, przynajmniej na chwilę obecną.

Jakiś czas temu pisałem o tym, co leży u podstaw dzisiejszej sytuacji Team Sky i jakie możliwe konsekwencje czekają grupę w tym roku (żadne!). Najwyraźniej pora to trochę rozwinąć.

Mało kto zagłębia się w to, jak zbudowane są drużyny kolarskie, a rozwiązań w tej materii bywa sporo. W przypadku tego, co znamy jako Team Sky mamy po prostu do czynienia ze zwyczajną działalnością gospodarczą, zarejestrowaną w brytyjskim odpowiedniku naszego KRS pod numerem 04078205, pod nazwą Tour Racing Limited. Upraszczając: jest to po prostu spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, która posiada w tej chwili dwóch udziałowców: Sky UK Limited (85% udziałów) i 21st Century Fox Europe Inc. (15% udziałów – dokopałem się danych sprzed dwóch lat, ale chyba niewiele się zmieniło).

Nie znam się zbyt dobrze na brytyjskim prawie gospodarczym, ale nie wydaje mi się, żeby działalność spółki z o.o. można było po prostu „zakończyć”, ponieważ każdy jeden udział posiada określoną wartość, więc puszczenie tychże udziałów po prostu z dymem i obwieszczenie, że od 1 stycznia 2020 roku firma nie funkcjonuje, oznaczałoby dla udziałowców konieczność wpisania tych wartości w straty, a za to każdy menedżer dostałby po uszach. Wyjątkiem jest sytuacja, w której taka spółka przynosi straty (udziałowcy mogą zadecydować o likwidacji firmy w celu ich zminimalizowania), ale to nie dotyczy Tour Racing Ltd, bo z raportów finansowych wynika, że jest na lekkim plusie. W sytuacji, w jakiej znajduje się obecnie Team Sky, udziały Sky UK i 21st Century Fox najprawdopodobniej muszą po prostu znaleźć nowego właściciela.

Ze słów Brailsforda, wypowiedzianych jeszcze bodaj pod koniec ubiegłego roku wynikało, że Team Sky finansowanie na 2020 rok zespół ma zapewnione bodaj w 70%. To by oznaczało, że potencjalni nabywcy udziałów spółki stoją już w kolejce i czekają, aż wyjaśni się kto kupi ile i jaki będzie miał wpływ na los drużyny. Jest wielce prawdopodobne, że trwają jeszcze rozmowy z potencjalnym głównym udziałowcem (sponsorem), ale nie można wykluczyć, że i ta sprawa jest już załatwiona.

W co zatem gra obecnie Dave Brailsford, wypuszczając co jakiś czas kontrolowane plotki o rozmowach: a to z Sylvainem Adamsem z Israel Cycling Academy, a to z Olegiem Tinkoffem, a to z prezydentem Kolubii? Przecież kilkanaście dni temu sam mówił, że pieniądze lubią ciszę, a najważniejszą rzeczą, której oczekują od niego potencjalni partnerzy do rozmowy jest to, żeby trzymał język za zębami.

Moim zdaniem (co podkreślam, bo to tylko moje przypuszczenie) jest to pewnego rodzaju próba wywarcia presji na potencjalnie zainteresowanych, żeby nie czuli się zbytnio skrępowani w szerokim otwieraniu portfeli i grze o możliwie największe udziały, bo w przeciwnym razie do tej gry wejdzie kolejny gracz i cały tort trzeba będzie dzielić na mniejsze kawałki. Mówiąc wprost: są to komunikaty typu: „nie wygłupiajcie się panowie, tylko wypisujcie na czekach większe kwoty, bo w przeciwnym wypadku sprzedam wasze rodowe srebra za hummus i kokę”.

Nie podejrzewam, żeby chodziło o cokolwiek innego, a już na pewno nie jest to sytuacja, w której moglibyśmy mówić o „kończącej w tym roku działalności ekipie Team Sky”. Jestem gotów zrobić co najmniej 100 pompek, gdyby coś takiego nastąpiło, a zaznaczam, że mam bardzo słabe ręce…;)

Foto: M.Czykier (Michał Kwiatkowski i Michał Gołaś na Rynku w Krakowie, start Tour de Pologne 2018)

PS. Gdyby ktokolwiek byłby zainteresowany śledzeniem na bieżąco moich komentarzy o tym, co się dzieje w kolarstwie i wokół niego, zapraszam na moją nową stronę na Facebooku, którą uruchomiłem głównie po to, żeby trochę oddzielić tematy kolarskie od codziennej pisaniny o sprawach wszelkich, którą uprawiam na „prywatnym” profilu. Lub na Twittera, jak kto woli 😉

Jak zaciągnąć do łóżka Monikę Bellucci?

Daliście się złapać na clickbajtowy tytuł i szczucie cycem? I dobrze, chociaż nic takiego tu nie znajdziecie. Ale jak czytacie w różnych miejscach o tym, że już wkrótce Michał Kwiatkowski zacznie kręcić w nowej drużynie, bo CCC wyraziło zainteresowanie jego osobą i złożeniem mu oferty, to w gruncie rzeczy dajecie się podejść taką samą metodą.

To prawda, że z ust Piotra Wadeckiego padły słowa o tym, że chciałby mieć u siebie gwiazdę pokroju Kwiatkowskiego, co w przypadku topowego polskiego kolarza w polskiej drużynie wyglądałoby naprawdę zacnie. Ale takie pragnienie może dziś wyrazić każdy, tak samo jak ja mogę złożyć niemoralną propozycję Monice Bellucci. Efekt będzie podobny (choć ostatecznie nie mogę ręczyć za stonowaną reakcję mojej Lepszej Połowy).

Warto wyjaśnić kilka rzeczy, które łatwo uciekają w euforii, jaką wywołuje wizualizjacja Kwiato w pomarańczowym trykocie.

Rzecz pierwsza: Kwiatek aktualnie ma status „w związku”. Być może to drobiazg, ale dość istotny. Koincydencja nazw „Sky” i „Team Sky” powoduje, że wiele osób ściśle je z sobą utożsamia, choć to w rzeczywistości osobne byty. Ważniejsze w tej układance jest więc to, że Kwiato jest w związku nie ze Sky (sponsorem, który nadaje programy TV), ale z Team Sky, który jest właścicielem licencji na ściganie się na rowerze. Kiedy więc ludzie Sky w Sylwestra 2019 wezmą do rąk wałki i czarną farbę, żeby zamalować błękitne logotypy na rowerach, samochodach i skarpetkach kolarskiej ekipy, Kwiatkowski nadal będzie w związku z podmiotem, który w pierwszy dzień Anno Domini 2020 zmieni co prawda nazwę, ale prawdopodobnie będzie istniał nadal. Chyba, że Dave Brailsford zadecyduje inaczej, ale to zupełnie inna para kaloszy.

Rzecz druga: żeby poczynić daleko posunięte awanse Monice Bellucci i nie narazić się na jej pełne politowania spojrzenie, musiałbym zaoferować coś, co mogłoby ją zainteresować. Pomijam moje towarzystwo, bo to położyłoby sprawę już w przedbiegach, ale tutaj tylko teoretyzujemy, tak?

W przypadku Michała sprawa wyglądałaby podobnie: nie wystarczy walizka pieniędzy i obietnica, że w pomarańczowym będzie wyglądał twarzowo. Zespół, który chciałby pozyskać Kwiato będzie musiał mu zaproponować coś więcej, niż rola lidera na kilka wyścigów. Będzie musiał zaoferować mu przede wszystkim możliwość rozwoju, bo to jest temat, który od lat interesuje Kwiatkowskiego najbardziej.

Dojrzałość naszego najlepszego kolarza polega na tym, że potrafi spojrzeć na swoje możliwości z dużego dystansu i powiedzieć wprost: „nie jestem jeszcze gotowy”. Do Team Sky poszedł po naukę i przygotowanie, bo to właśnie zaoferował mu Brailsford. Oferta pt. „zostań naszym liderem na wielkie toury”, dopóki Kwiatkowski sam nie poczuje, że jest w końcu na to gotowy, będzie równie atrakcyjna, jak propozycja zostania solistą w Teatrze Wielkim. Kwiato nie interesuje wychodzenie na scenę i stanie w ciepłym świetle reflektorów. Interesuje go wygrywanie.

Żeby było jasne: absolutnie nie deprecjonuję możliwości CCC Team, ani nie wykluczam, że taki związek może ostatecznie mieć miejsce. Ale raczej później, niż prędzej. Przed polską ekipą pierwszy sezon w World Tourze, więc dzisiaj jeszcze zupełnie nie wiadomo, jak ostatecznie ukształtuje się zespół, jakie będą jego najmocniejsze strony i jaka ostatecznie wykuje się z tego wszystkiego strategia. Może „odpali” w końcu Kuba Mareczko, któremu przecież wiele nie brakuje, by nawiązać równorzędną walkę z najlepszymi sprinterami świata, a zespół ułoży sobie wówczas pod wielkie toury strategię walki o punkty? Może duet Van Avermaet & Wiśniowski okaże się na tyle silny, by złamać dominację QuickStepu w klasykach? Dziś tego nie wiemy, więc nie ma właściwie żadnych podstaw, żeby snuć jakiekolwiek dalekosiężne plany, w których – nie można tego wykluczyć – miejsca dla Kwiatka finalnie w ogóle może nie być.

Ja też chciałbym oglądać Kwiatkowskiego i Majkę w ekipie, przy której nazwie powiewać będzie polska flaga. Ale moje pragnienia niekoniecznie muszą się pokrywać z marzeniami i planami chłopaków, a ostatecznie to oni będą musieli wsiąść na rower i dla naszej uciechy obijać sobie siedzenie przez dziesiątki tysięcy kilometrów.

My w tym czasie, z poczuciem, że o kolarstwie i życiu wiemy wszystko, wcinając karkówkę i machając trzymaną w ręku butelką z piwem, klarować będziemy swojej partnerce: „A widzisz Grażyna! Mówiłem, żeby nie zmieniał ekipy? Znów mnie nie posłuchali!”