Prawo pięści

Drodzy rowerzyści. Od wczoraj (21 września 2022 roku) piesi mają oficjalny zakaz wchodzenia wam pod koła.

Cieszycie się? Ja niekoniecznie, o czym poniżej. Na początek jednak mała ciekawostka.

Kojarzycie ten znak?

Przez znakomitą większość ludzi jest interpretowany jako znak oznaczający drogę dla pieszych i rowerów (tudzież osławiony „ciąg pieszo-rowerowy”) zorganizowany w taki sposób, że piesi i rowerzyści powinni poruszać się tymi stronami drogi, które są wskazane na znaku. W sieci można znaleźć również wiele wyjaśnień jego znaczenia, w tym dokonywanych przez Policję (o, na przykład tutaj), zgodnie z którymi pierwszeństwo na drodze z taką organizacją ruchu przysługuje pieszym.

To mit, choć dotąd był raczej mało szkodliwy. W istocie definicja tego znaku mówi o tym, że jest to droga dla pieszych i (osobno!) droga dla rowerów, położone równolegle obok siebie.

Wczoraj sytuacja uległa diametralnej zmianie, gdyż w najnowszej nowelizacji ustawy Prawo o ruchu drogowym pieszym ZAKAZANO wchodzenia na drogę dla rowerów (w tym również oznaczoną takim znakiem) w innym miejscu niż przejście dla pieszych, przejście sugerowane (to nowość w polskim systemie) lub bezpośrednio, ale tylko pod warunkiem zachowania szczególnej ostrożności oraz w przypadku, gdy żadnego z takich miejsc nie ma w odległości mniejszej niż 100 metrów.

Próbowałem na kilka sposobów poszukać sensu wprowadzonych właśnie zmian. Ponieważ nie znalazłem, pokuszę się o kilka uwag natury ogólnej.

Kto to pisze?

Po pierwsze: utwierdzam się w przekonaniu, że prawo o ruchu drogowym w Polsce tworzą ludzie, którzy w tymże ruchu drogowym uczestniczą wyłącznie jako pasażerowie tylnej kanapy służbowej limuzyny.

Nikt, kto aktywnie korzysta z dróg, zwłaszcza będąc jednocześnie kierowcą samochodu, rowerzystą i pieszym, nie byłby w stanie wymyślić takich absurdów, jak ten właśnie wcielony w życie lub wcześniejszy, opisany tutaj i będący preludium do kolejnych zmian.

Ktoś, kto wpadł na ten pomysł z zakazem przechodzenia przez drogę dla rowerów, widział ją prawdopodobnie tylko na poglądowym zdjęciu. Tymczasem w rzeczywistości drogi dla rowerów niejednokrotnie odcinają pieszym drogę na przykład do przystanku autobusowego.

Ktoś w tym miejscu zapewne powie, że to przecież żaden problem namalować pasy w okolicy przystanków. Otóż niekoniecznie, bowiem zgodnie z opracowanymi w Ministerstwie Infrastruktury wytycznymi do budowy przejść dla pieszych i przejazdów rowerowych, przejść przez drogi dla rowerów NIE NALEŻY wyznaczać m.in. w okolicach wiat przystankowych, by nie ograniczać widoczności pieszym i rowerzystom.

Stworzono więc kolejny przepis, nie do zastosowania w większości codziennych sytuacji.

Systemowa przemoc

Po drugie: jeśli dobrze przyjrzeć się konstrukcji polskiego kodeksu drogowego, nie sposób nie zauważyć jednej prawidłowości: piesi, czyli najsłabsi i najmniej chronieni uczestnicy ruchu, mają najwięcej obowiązków i zakazów. Nie wolno im wchodzić na jezdnię bezpośrednio przed nadjeżdżający pojazd, nie wolno im wychodzić zza przeszkody, przechodzić w dowolnym miejscu mogą tylko pod pewnymi warunkami, a gdy już to zrobią i – odpukać – dojdzie do jakiegoś nieszczęśliwego zdarzenia, to te wszystkie zakazy i ograniczenia są natychmiast wyciągane, by to pieszemu udowodnić winę. To właśnie stąd te wszystkie historie 80-letnich staruszkach, które „nagle wtargnęły na jezdnię”.

Ta sytuacja ma w gruncie rzeczy swoją nazwę. W normalnych okolicznościach określilibyśmy ją po prostu jako PRZEMOC, wykorzystywanie przewagi większych i silniejszych nad słabszymi.

O tym, jak to działa w praktyce, najlepiej można się przekonać każdego dnia na polskich drogach. Dla mnie osobiście najbardziej ewidentną areną systemowej przemocy drogowej jest odcinek autostrady A2 między Łodzią a Warszawą oraz obwodnica stolicy. To, co się tam dzieje, woła o pomstę do nieba. Nie obowiązują tam żadne reguły, poza jedną: jak jesteś szybszy lub większy, masz pierwszeństwo.

To zadziwiające, że mogę praktycznie bez zatrzymania i niezauważenie przejechać przez Berlin lub Wiedeń, choć na większości miejskich odcinków tych tranzytowych dróg obowiązuje ograniczenie do 80, a czasem do 60 km/h. I wszyscy tyle jadą, ale jadą.

W Polsce ograniczenia są dla słabych. Ale nie ma dnia, by któryś z tych „silnych” nie wylądował na barierach lub w bagażniku innego pojazdu, zatrzymując na wiele minut lub godzin pozostałych ludzi, którzy przecież podobnie jak on „się spieszą”.

Organy państwa wobec tej przemocy są zupełnie bezradne. A tworząc takie prawo, jak to właśnie wprowadzone, dodatkowo ją wspierają.

Nie ma się z czego cieszyć

Dlatego ja się wcale nie cieszę z „prezentu” w postaci pierwszeństwa nad pieszymi i zmuszenia ich do przedziwnej ekwilibrystyki przy próbie przejścia z tego przykładowego sklepu na równie przykładowy przystanek.

Obowiązek zachowania ostrożności lub szczególnej ostrożności jest w ustawie zapisany jako zasada ogólna. Dotyczy wszystkich i nie widzę potrzeby dodawania go za każdym razem przy opisie konkretnej sytuacji. Bo efekt jest przeciwny od zamierzonego: ciężar zachowania ostrożności jest przenoszony tylko na jedną stronę. Na ogół na tę najsłabszą.

Z mojej osobistej perspektywy, prawo drogowe w Polsce jest skrajnie dehumanizujące. Powtarzane nieustannie „argumenty”, że pieszy powinien „najbardziej” uważać, bo w przypadku kolizji z większym lub szybszym uczestnikiem ruchu jest bardziej narażony na utratę życia lub zdrowia, to nic innego, jak wyrażona nie wprost sugestia, że bez zamknięcia się w stalowej puszcze nie jest w stanie odpowiednio zadbać o siebie i swoje bezpieczeństwo.

Jednocześnie to podejście jest skrajnie aspołeczne. Nie rozumiem, jak możemy mówić o sobie jako o narodzie i kraju, skoro nie potrafimy przyjąć fundamentalnej, wydawać by się mogło, zasady dbania w pierwszej kolejności o najsłabszych.

Wszystko tu jest postawione na głowie.

Nie cieszę się z niespodziewanej „przewagi” nad pieszymi, bo mam świadomość, że oznacza to jedno: wkrótce podobny „prezent” otrzymają kierujący pojazdami nad rowerzystami. Resort infrastruktury zresztą już to zapowiedział…