„Wolności słońce pieści lazur,
łódź nasza płynie w świata dal,
z okrętu dumnie polska flaga
uśmiecha się do złotych fal.”
Hymn do Bałtyku, słowa: S. Rybka, muzyka: F. Nowowiejski
Czy jest na sali ktoś, kto wie ile jachtów płynie aktualnie w rejs dookoła świata? Ja niestety nie mam pojęcia. Wiem, że wciąż trwa rywalizacja w regatach Volvo Ocean Race, ale gdyby ktoś obudził mnie w środku nocy i zapytał o narodowość skipperów, to prawdopodobnie nie byłbym w stanie nawet wpaść na pomysł, do kogo zadzwonić z prośbą o koło ratunkowe. Nawiasem mówiąc: w dzień również nie, ale pewnie w mgnieniu oka bym sobie wyguglał.
Mógłbym sobie też odpalić aplikację do śledzenia obiektów pływających (taki morski odpowiednik Flight Radar) i być może po tygodniu wpatrywania się w ekran i przeczesywania łzawiącymi z bólu oczyma bezkresów znalazłbym kilka jednostek, płynących z Unknown do Unknown, więc ani chybi wokół ziemi!

Tyle tylko, że pewnie zrobiłbym to wyłącznie z czystej ciekawości, ale bynajmniej nie dlatego, że gdzieś w dalekiej na ten przykład Nowej Zelandii jakiś minister wpadł na pomysł promowania swego kraju jednym (słownie: jednym) używanym jachtem, płynącym w rejs dookoła świata.
Być może moja wiara w narodowo-promocyjną misję Kusznierewicza byłaby większa, gdyby ta wyprawa była realizowana na jakiejś innowacyjnej polskiej konstrukcji (mamy przecież niemało znakomitych projektantów), z wykorzystaniem nie mniej innowacyjnych technologii (skądinąd słyniemy przecież na pół świata z produkcji doskonałych laminatów), albo przynajmniej na jednostce, zbudowanej w jednej z nie mniej znamienitych jachtowych stoczni. Ale niestety tak się nie stanie, bo polska tam będzie tylko załoga i duma narodowa. Miejmy nadzieję, że może chociaż żagle uszyje ktoś nad Wisłą, choć i tu pewności chyba nie ma.
W pozostałych kwestiach sprawa niestety wygląda tak, że żeglarstwo do promocji kraju nadaje się zwyczajnie słabo (no chyba, że mówimy o Pucharze Ameryki). Nawet zakładając optymistyczny scenariusz, że uda się z wielkim hukiem wystartować i – oby szczęśliwie – powrócić, to będzie to oznaczało, że dwukrotnie w ciągu dwóch lat będziemy mieli okazję podziwiania biało-czerwonej łajby na ekranach telewizorów. I to tyle, bo z żeglarstwem morskim jest ten drobny problem, że na morzach i oceanach nie jest łatwo o widownię, a jacht płynący po oceanie widziany z bliska wygląda mniej więcej tak:

Nawet przekazy live, jeśli okoliczności pozwolą, będą nadawane z pokładu jachtu, bo taka jest natura tego sportu, że nie jest prostą rzeczą w dowolnym miejscu wysiąść i strzelić uroczy landszafcik biało-czerwonego kadłuba na tle zachodzącego słońca. A nawet, gdyby to się jakimś sposobem udało (ostatecznie mamy drony i koniec drugiej dekady XXI wieku), to wciąż nie bardzo rozumiem, skąd się bierze przekonanie pomysłodawców tego projektu, że spotka się on z życzliwym zainteresowaniem reszty świata? W każdym porcie, do którego ów jacht zawinie, największe zainteresowanie spotka go ze strony bosmanatu, który życzliwie wystawi rachunek za cumowanie i słodką wodę. W sprzyjających okolicznościach przyrody garstka gapiów zrobi sobie kilka zdjęć. Tak samo, jak robią je w marinie w Gdańsku, w Sopocie, Świnoujściu, czy gdziekolwiek indziej. W żadnym kraju na świecie – nie miejmy co do tego złudzeń – nie ogłoszą dnia wolnego, by powitać wchodzącego do portu Kusznierewicza. Kolejki biznesmenów z uściskami dłoni i grubymi portfelami, pragnącymi ulgi w związku z inwestycją w Polsce również bym się nie spodziewał…
I właściwie to mógłbym powiedzieć, że jest mi z tego powodu bardzo wszystko jedno, choć oczywiście szkoda mi tych grubych milionów, wydanych na przygodę Pana Mateusza. Może ktoś uznał, że mu się należało – nie będę zdziwiony i nie będę mu zazdrościł. Ale niestety zobaczyłem w internetach wypowiedź pana z PFN, który klarował, że to wszystko po to, żeby wyprostować na świecie opinię o Polsce jako kraju, który nie przestrzega prawa i zrobiło mi się słabo.
Bo jeśli po to mamy przez dwa lata żeglować wokół świata, to w gruncie rzeczy równie dobrze moglibyśmy grać w ping-ponga na leczenie raka. Albo jeździć na rowerze dla poprawy zbiorów wiśni. Lub żuć gumę dla zwiększenia PKB.
Jeśli za innymi decyzjami miłościwie nam panujących stoją równie silne argumenty, to nasz koniec jest nieuchronny i bliski.
Fota: moja i już.