The Shark’s attack…

Są takie wyścigi, co do których człowiek ma 90% pewności, że wie, jak to się wszystko rozegra. A mimo to przez dobrych kilka godzin nie odrywa wzroku od ekranu, żeby nie uciekł mu żaden detal, żadna akcja i żaden gest, bo tu wszystko ma znaczenie.

I choćby stąd wiadomo, gdzie ktoś popełnił błąd. Obstawiam, że na tej kartce zapisali Saganowi prostą instrukcję: „nie oglądaj się na Kwiatkowskiego!”. Tyle, że po czesku. Dlatego nic z tego nie wyszło 😉

A kiedy ci dwaj znowu patrzyli na siebie (już to przecież robili na Strade Bianche), Nibali przypomniał sobie, jak się jeździ pod górę i pojechał po prostu swoje, dopisując się na czwartej pozycji w historii ludzkości wśród tych, którzy wygrali wszystkie Wielkie Toury i dwa różne monumenty. Okazuje się zatem, że reguła „kto pierwszy na Poggio” ma też zakończenie: „ten przechodzi do historii”. Czy jakoś tak.

Tak czy inaczej: dobrze się to oglądało. W sumie jak zwykle, bo nie pamiętam takiego Mediolan-Sanremo, na którym bym się jakoś szczególnie nudził.

Tradycyjne podsumowanie do znalezienia tutaj. I coś mi mówi, że ta wiosna będzie jeszcze baaaardzo pasjonująca… Oby tylko Kwiato szybko wyrzucił sobie z głowy widok pleców Rekina z Mesyny.

 

foto: zajumane z Cycling Weekly

No to jadą…

„La Primavera” wystartowała i… jeszcze ładnych parę godzin pojedzie.

Czasem ludzie się dziwią tej ekscytacji klasykami, ale myślę, że każdy, kto kiedykolwiek pojechał na rowerze nieco dalej, niż na niedzielną przejażdżkę, czuje respekt przed wyzwaniem, z jakim ci goście na rowerach się mierzą. Prawie 294 km (a licząc wraz ze startem honorowym ponad 300), ponad 7 godzin jazdy w deszczu, wietrze i temperaturze ok. 10 stopni, ze średnią prędkością w okolicach 40 kmh. To naprawdę robi wrażenie.

A na koniec jedna z najbardziej pasjonujących końcówek: podjazd na Poggio, szalony, kręty zjazd i finisz na via Roma w Sanremo.

W ubiegłym roku wygrał Michał Kwiatkowski i chyba nie ma nikogo, kto by po cichu nie liczył na powtórkę tego wyczynu. Ale chętnych do zwycięstwa jest znacznie więcej i właściwie trudno wskazać kogokolwiek, kto miałby większe szanse od innych. Piekielnie mocni są Sagan i Kwiatkowski. Ale groźny jest Demare, nieobliczalny Alaphilippe, przyczajony Van Avermaet, zmotywowany Gilbert, szybki Viviani – można wymieniać długo.

Ja liczę po cichu na to, że La Gazetta Dello Sport się nie pomyliła, przyznając po pięć gwiazdek Saganowi i Kwiato. Oglądanie rewanżu za ubiegłoroczny finisz będzie prawdziwą ucztą. Już szykuję paznokcie 😉