Czasem sobie myślę, że to wielkie szczęście, że w Polsce nie ma jeszcze specjalistycznych studiów z naprawiania kariery Michała Kwiatkowskiego, bo w lipcu drukarnie nie nadążyłyby z produkcją dyplomów. Nie mam też pojęcia, kiedy prezydent jeździ na wakacje, ale na wszelki wypadek nie powinien wówczas nic planować na lipiec, bo na bank byłoby też do wręczenia parę tytułów profesorskich. W lipcu bowiem na kraj spływa oświecenie i niemal wszyscy wiedzą: jak wyciągnąć kleszcza, jak fachowo rozstawić parawan i do jakiego zespołu powinien niezwłocznie przejść Michał Kwiatkowski, którego praca na rzecz liderów INEOS jest niegodna polskiej racji stanu.
Nie wiem, czy istnieje druga taka dyscyplina, w której sportowiec byłby poddawany krytyce za to, że perfekcyjnie wykonuje swoje zadania? Serio, nie potrafię sobie wyobrazić. Widziałem już gromy, sypiące się na sportowców po przegranych zawodach i choć nie akceptuję pojawiającego się wówczas hejtu, to jestem w stanie jakoś zrozumieć niezadowolenie. Ja co prawda wzruszam wówczas ramionami, bo bez względu na to, jak wysoko i z jakiego powodu przegrała moja ulubiona drużyna, nie ma to najmniejszego wpływu na moje życie; w najgorszym wypadku popsuje mi na chwilę humor. Ale rozumiem, że są ludzie, którzy się w te sprawy angażują mocniej i przeżywają to głębiej, posuwając się do mało parlamentarnych form ekspresji swojego niezadowolenia. Trudno, nobody’s perfect. Ale w sytuacji, w której sportowiec realizuje to, co do niego należy? Nie pojmuję. Tymczasem w kolarstwie zdarza się to notorycznie.
Bywa, że jak chcę się maksymalnie zdołować, zerkam sobie w komentarze pod moimi tekstami. W gruncie rzeczy nie powinno się tego robić bez opieki terapeuty, ale czasem podejmuję ryzyko. Pal już licho te teorie o „wyścigach równoległych”, ale niedawno dowiedziałem się z takiego komentarza, że nie rozumiem duszy kibica, bo ów chciałby „kibicować polskim kolarzom, ale pomagierów nie liczy”. No cóż. Istotnie nie rozumiem. Tak samo jak nie rozumiem tego, dlaczego w autobusie nie możemy wszyscy siedzieć obok kierowcy? Przecież stamtąd jest lepszy widok i jak ktoś się nie załapuje, to z pewnością jest frajerem.
Czym dalej w las, tym robi się ciekawiej, bo jak już spłynie cała pierwsza fala pomyj, że „polski mistrz świata hańbi nasze barwy, pozwalając obcym na to, żeby się nim wysługiwali” (tej duszy kibica bardzo współczuję, bo musiała strasznie cierpieć), to do głosu dochodzą wspomniani na wstępie doktoranci od naprawiania kariery Michała. I tu się zaczyna długa litania pomysłów, co powinien zrobić Michał, na jaki zespół zamienić INEOS i dlaczego na CCC Team.
Tu mała dygresja: dawno, dawno temu, jeszcze w czasach, kiedy świat był dużo lepszy, bo nie było na nim Facebooka, Twittera i wielu innych miejsc, w których ludzie nieskrępowanie chwalą się swoją głupotą, pewna moja znajoma prowadziła dość popularnego bloga, zresztą jednego z pierwszych, które powstały w rodzącej się dopiero tzw. blogosferze. Pewnego dnia podzieliła się na nim informacją, że właśnie została „zrestrukturyzowana” i musi budować swoją karierę poza organizacją, która do tej pory płaciła jej pensję. Ludzkość ruszyła na pomoc, najczęściej dzieląc się dobrą radą: „załóż firmę!”. „No dobra, ale JAKĄ?” – dopytywała. „Najlepiej jakąś dobrze prosperującą” – otrzymała w odpowiedzi.
Mniej więcej taką samą wartość mają „porady”, adresowane w stronę Michała, że powinien się rozglądać za nową ekipą. Mnie osobiście najbardziej rozbawia argumentacja, wedle której Michał musi natychmiast zmienić zespół na taki, w którym znajdzie nareszcie „bezpieczną przystań”, „należny szacunek” i byłaby to wreszcie drużyna „zbudowana pod niego”. W tym kontekście najczęściej pojawia się oczywiście CCC Team.
Zostawmy na boku pewne zakrzywienie czasoprzestrzeni, z którego wynika, że Michał poszedł do INEOS po to, żeby przeczekać trudny okres w swojej karierze do momentu, aż na białym koniu przybędzie Dariusz Miłek, żeby go uratować i stworzyć zespół, wymarzony dla realizacji celów Kwiatkowskiego. To, że CCC Team powstało jakieś dwa i pół roku po tym, jak Kwiato rozpoczął jazdę w SKY, nie może mieć przecież większego znaczenia, bo kiedy trzeba ratować nasz narodowy skarb, to kto by się przejmował takim drobiazgiem, jak chronologia zdarzeń…
Odłóżmy też na moment romantyczne pragnienia, aby w końcu polska drużyna jeździła w World Tourze z polskimi kolarzami, bo te marzenia akurat jestem w stanie zrozumieć, z zastrzeżeniem, że traktujemy je jako cel, do którego w pewnej perspektywie konsekwentnie dążymy. Oraz z zastrzeżeniem, że projekty, budowane na dumie narodowej nie zawsze przynoszą oczekiwane rezultaty, o czym powinna nas uczyć chociażby ledwie 10-letnia historia Teamu Katusha, którego przyszłość wisi właśnie na włosku (i za którego sukcesy odpowiadają w największym stopniu – o ironio! – Norweg i Hiszpan).
Nader często zapomina się też o takim drobiazgu, że sam Kwiatkowski jest po prostu typem faceta, skoncentrowanego w 100% na realizacji zadania. I co ważniejsze: zadania, związane z wynikiem zespołu, są dla niego zawsze priorytetowe. Bywa, że pokrywają się z jego własnymi ambicjami (jak np. walka o zwycięstwo w Tour de Pologne), ale bywa też, że te cele są zupełnie różne – jak w tej chwili w Tour de France. Rozmawiałem z nim o tym dość długo w ubiegłym roku i w tej kwestii był i jest absolutnie jednoznaczny: celem jest wygrana drużyny, bo na tym przecież polega ten sport.
Zasadniczy problem polega na tym, że drużyny kolarskie buduje się nie po to, żeby zapewnić bezpieczną przystań kolarzom, ale po to, żeby wygrywać wyścigi. I buduje się je w taki sposób, żeby zapewnić właścicielom i sponsorom możliwie najwięcej wygranych. Myślę, że żaden odpowiedzialny dyrektor sportowy nie wziąłby na siebie ryzyka wydawania fortuny na gwiazdę i budowania wokół niej zespołu, tylko po to, żeby spełnić marzenia kibiców. Drużyny sportowe buduje się najczęściej w taki sposób, żeby mieć możliwie najwięcej dostępnych wariantów zestawienia składów na różnego rodzaju wyścigi (czasem rozgrywane w tym samym czasie), przy dodatkowym uwzględnieniu ryzyka, że każdy z członków zespołu może w każdym momencie ulec kontuzji, zachorować, albo z dowolnego innego powodu być w słabszej dyspozycji. Fajnie, jak zespół ma w szeregach gwiazdy, ale drużyna sportowa to nie boys band, w którym wszyscy mają fajnie wyglądać i wywoływać mdlenie fanek. Tutaj wszyscy, z liderem włącznie, mają po prostu do ostatniej kropli potu zasuwać, żeby zrealizować zadanie. A jak lider upada i trzeba go wsadzić na rower, to nie myśli się o narodowej dumie i cierpieniach duszy kibica, tylko o upływających sekundach, bo w tym sporcie na końcu chodzi o to, żeby ich bilans na mecie był ujemny.
Od kilku dni krążą plotki o tym, że z drużyną INEOS wita się powoli zwycięzca tegorocznego Giro, Richard Carapaz, na co część kibiców reaguje gromkim „Michał! Uciekaj!”. Zupełnie jakby ludzie w INEOS nie mieli nic lepszego do roboty, tylko szukali metody na utrudnienie Kwiatkowskiemu życia. Drobiazg, że jeszcze do końca nie wiadomo, ile potrwa rekonwalescencja Froomiego i w jakiej formie (i kiedy) wróci na rower. Grunt, że można Michałowi rzucić pod nogi kolejną kłodę. Tak przynajmniej widzi problem większość profesorów od kariery Kwiatkowskiego (o którą jak dotąd nic nie robili, ale są gotowi z zapałem ją reperować), którzy przy okazji zupełnie zapominają, że Kwiato poszedł do SKY z własnej woli i z jasno określonymi celami: zdobywaniem doświadczeń i pracy nad tym, by kiedyś stanąć na starcie Tour de France jako jeden z liderów drużyny. I moja osobista dusza kibica wierzy, że w końcu uda mu się to zrealizować.
Zdaję sobie sprawę, że jesteśmy wszyscy mocno przyzwyczajeni do traktowania sportu w kategoriach narodowościowych i kolarstwo pod tym względem jest dyscypliną dość trudną do zrozumienia. Ale w gruncie rzeczy niczym specjalnie się nie różni od klubowej piłki nożnej. Czy ktoś kiedyś miał pretensje do na przykład Łukasza Piszczka, że był obrońcą w Borussii, a nie napastnikiem w Legii? Przecież na tej pozycji miałby większe szanse na strzelanie bramek. OK, może oczekiwania wobec Piszczka są mniejsze, bo nie był wcześniej mistrzem świata. Ale nie sądzę, żeby to był ten powód.
Może więc faktycznie dusza kibica kolarstwa jest inna od duszy piłkarskiej? Może ja faktycznie jej nie rozumiem? I co to będzie, jak podczas Tour de Pologne w roli liderów swoich drużyn wystąpią Kwiatkowski i Majka? Co wówczas zrobi dusza kibica? Kogo z nich uzna za „pomagiera” i pominie?
Na koniec jedna ważna uwaga: nie chodzi o to, że nie można na ten temat dyskutować i snuć śmiałych wizji. Ale przed wygłoszeniem po raz tysięczny tej samej opinii warto sobie zadać pytanie, czy ów akt strzelisty, którym radośnie dzielę się w anonimowym komentarzu, wnosi do dyskusji jakikolwiek element wiedzy? Bo jeśli nie, to może warto sobie darować? Po co wrzucać kolejny kamyczek do ogródka, w którym i tak nic nie wyrośnie?