Film.

Obejrzałem sobie film. Nie jest to co prawda jakaś szczególnie nietypowa wiadomość, nawet wziąwszy pod uwagę, że nie jestem zapalonym kinomanem, ale możliwość zobaczenia tego filmu była dość silnie reglamentowana, w trybie przedpremierowym, tajne przez poufne, łamane na nie wiem – więc się zainteresowałem. I obejrzałem sobie ten film w towarzystwie mojej Lepszej Połowy, co zaskakuje nieco bardziej, bo nie był to porywający efektami i dynamiczną akcją thriller science-fiction (a te najczęściej oglądamy razem), ale fabularyzowany dokument o kolarstwie.

Moja recenzja (to prośba o nią leżała u podstaw tej nietypowej sytuacji) cierpliwie czeka na publikację, więc chwilowo nie będę się wdawał w szczegóły. Powiem tylko tyle, że film zrobił na nas duże wrażenie. Mnie to wiadomo: łatwo zachwycić wszystkim, co ma dwa koła i wygiętą kierownicę. Ale moja Lepsza Połowa, której stosunek do kolarstwa określiłbym najtrafniej jako życzliwą tolerancję dla moich nieszkodliwych dziwactw, stwierdziła po emisji, że ten film jest po prostu stworzony z miłości do sportu i ten szacunek oraz specyficzny rodzaj wrażliwości są w nim bardzo wyraźnie wyczuwalne. A to już jest komplement najcięższego kalibru.

Zatem powiem tylko tyle: jak będziecie mieć okazję zobaczyć „Time Trial”, to się nie wahajcie. A ja, gdy tylko moje przemyślenia ukażą się szerszej publice, niezwłocznie się nimi podzielę.

Tymczasem polecam trailer „Time Trial”. Zdradzę mały sekret: to ten przypadek, w którym trailer nie oddaje nawet 1% klimatu całości.