„Przekręt na rowerzystów”

Na początek małe zastrzeżenie: opisuję poniżej konkretny i znany mi osobiście przykład, ale nie po to, żeby sekować wójta czy Bogu ducha winnych mieszkańców tej konkretnej gminy, lecz by naświetlić pewien problem. Jaki? O tym poniżej. Podobnych rozwiązań w samym województwie małopolskim jest sporo (i z dnia na dzień ich przybywa, bo kończy się właśnie okres wykorzystania środków z unijnych programów). Z tego, co mi wiadomo z sygnałów od ludzi, w całym kraju (choć nie wszędzie) podobnych przykładów są setki.

Co my tu zatem mamy? Mamy 34-kilometrową drogę wojewódzką nr 773 łączącą Sieniczno pod Olkuszem z Wesołą pod Słomnikami (ok. 20 km na północ od Krakowa). Droga jest zaliczana do dróg klasy G (drogi główne), ale raczej nie jest przesadnie obciążona. Dominuje tu ruch lokalny, choć bywa, że liczba samochodów wzrasta w weekendy, bowiem stanowi ona szlak dojazdowy do Ojcowa i Pieskowej Skały, czyli popularnych atrakcji turystycznych. Na marginesie: odcinek łączący Pieskową Skałę z Ojcowem jest dość popularnym szlakiem rowerowym, na którym ruch w całości odbywa się rzeczoną drogą nr 773. Niektórzy sporadycznie wykorzystują ją w celu ominięcia zatłoczonego wjazdu do Krakowa od strony Warszawy (i często wpadają z deszczu pod rynnę, choć to inna historia).

Od jakiegoś czasu mamy tu również drogę dla rowerów, rozpoczynającą się mniej więcej półtora kilometra od centrum Iwanowic i tam się kończącą. Słowem: ścieżka jak ścieżka, jak tysiące innych dróg rowerowych w Polsce prowadząca znikąd do nikąd, choć do tego jeszcze wrócę.

Owa ścieżka została zbudowana z solidnym wsparciem z Małopolskiego Regionalnego Funduszu Operacyjnego, czyli po prostu za pieniądze (złej) Unii, czym zresztą gmina Iwanowice raczyła się była swego czasu pochwalić.

Na mój gust konstrukcja jest nieco zbyt wysoko wyniesiona, przez co przecinające ją wjazdy na posesje tworzą nieprzyjemne wrażenie jazdy pump-trackiem. Przeciętnemu rowerzyście pewnie nie będzie to przeszkadzać, ale na szosie bywa średnio przyjemnie. Tym bardziej, że przy budowie tej drogi chyba nie ustalono, do kogo należy obowiązek jej sprzątania, bo naniesione jest tam miejscami sporo piachu, skoszonej trawy, żwiru, a gdzieniegdzie szkła. Gdy jechałem tamtędy poprzednim razem mieszkańcy sąsiadujących z tą ścieżką rowerową budynków wystawili na nią kosze i worki na śmieci. Dość nowatorskie wykorzystanie drogi dla rowerów, przyznacie.

Aha! Właśnie! Bo było o tym, co jest, a ważne jest tutaj to, czego nie ma.

Otóż na tym odcinku drogi nie ma… chodnika.

Teoretycznie zatem wybudowaną za unijne pieniądze drogą rowerową, która w założeniach miała uatrakcyjnić walory turystyczne gminy Iwanowice, powinni się poruszać tylko rowerzyści (i to tylko w jednym kierunku, gdyż szerokość ścieżki raczej nie kwalifikuje jej do ruchu dwukierunkowego). Postawiony bowiem na jej początku znak C-13 oznacza:

drogę przeznaczoną dla kierujących rowerami, którzy są obowiązani
do korzystania z tej drogi, jeżeli jest ona wyznaczona dla kierunku, w którym oni poruszają się lub zamierzają skręcić.

Taryfikator mandatów za niedostosowanie się do znaku C-13 „droga dla rowerów” przewiduje karę w wysokości 100 zł.

Jest jednak pewien haczyk: art. 11. pkt. 4. prawa o ruchu drogowym, z którego wynika, że:

Korzystanie przez pieszego z drogi dla rowerów jest dozwolone tylko w razie braku chodnika lub pobocza albo niemożności korzystania z nich. Pieszy, z wyjątkiem osoby niepełnosprawnej, korzystając z tej drogi, jest obowiązany ustąpić miejsca rowerowi.

Wygląda więc na to, że samorząd upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu: za unijne pieniądze wybudował ścieżkę rowerową, którą bez mrugnięcia okiem można wykorzystywać jako chodnik, gdyż takowego w tym miejscu nie ma, a prawo stanowi jak wyżej. Konieczność ustępowania pierwszeństwa rowerzystom przez pieszych to relatywnie niewysoka cena za to, że ci ostatni nie muszą chodzić po ulicy.

Teoretycznie można samorządowcom pospieszyć z gratulacjami, wszak taka gospodarność, troska o bezpieczeństwo mieszkańców i umiejętność radzenia sobie z wyzwaniami są w cenie.

Ja, wybaczcie, pałam jednak do takich pomysłów umiarkowanym entuzjazmem. Bo z mojego punktu widzenia rowerzyści w tym miejscu zostali po prostu ordynarnie wykorzystani. I jeżeli ktokolwiek pyta o ich negatywny stosunek do jazdy po takich „udogodnieniach”, to tutaj właśnie dostaje klarowną odpowiedź.

1500-metrowy odcinek poprzecinanej wjazdami na posesję „ścieżki rowerowej” na 34-kilometrowej i niezbyt ruchliwej drodze nie rozwiązuje kompletnie niczego. Poza tym, że zmusza użytkownika roweru do chwilowej niewygody: musi zwolnić przed wjechaniem na to dzieło sztuki inżynieryjnej, przejechać nią jak… chodnikiem (którego nie ma, więc piesi mogą korzystać), czasem powymijać jakieś przeszkody, a na koniec… ponownie włączyć się do ruchu. I to by było na tyle, jeśli idzie o „udogodnienia” płynące z tej inwestycji.

Konia z rzędem komuś, kto mi wytłumaczy, dlaczego rowerzysta nie może spokojnie jechać drogą? Tak, jak robił to dotychczas i jak robi to nadal, jadąc w przeciwnym kierunku? Dlaczego teraz, chociaż w strukturze ruchu na drodze wojewódzkiej nr 773 nie zmieniło się zupełnie nic, rowerzyści muszą na półtorakilometrowym odcinku zniknąć z drogi? Dlaczego używając prawnych kruczków wepchnięto ich na półtorametrowej szerokości ścieżkę (chodnik?) z kostki wraz z pieszymi?

Jakiś miesiąc temu poseł Franek Sterczewski złożył do ministra infrastruktury interpelację z pytaniem, czy ministerstwo zechciałoby rozważyć pomysł zwolnienia z obowiązku jazdy ścieżkami rowerowymi kolarzy posiadających sportową licencję. Nie spodziewam się żadnej reakcji, bowiem politykę tego rządu wobec rowerzystów jasno określił swego czasu minister Waszczykowski, który raczył był odmówić prawa do mieszkania w Polsce wegetarianom i cyklistom. Jego kolega pewnie nie pójdzie tak daleko, ale nie sądzę, by zamierzał w tej spawie kiwnąć palcem. Szkoda, że tym samym tonem zaczynają teraz mówić samorządy.

Na Sterczewskiego, a solidarnie z nim na wszystkich rowerzystów, wylały się wiadra pomyj, no bo jak to tak, że „pedałowcy” chcą się wyłączyć spod prawa. Nie, nie chcą. Być może pytanie było zbyt ogólne, bo nie sądzę, żeby którykolwiek trzeźwo myślący kolarz (a naiwnie wierzę, że takich jest większość), chciał się wyłączać z obowiązku jazdy ścieżką wiodącą na przykład wzdłuż dróg wjazdowych i wyjazdowych w dużym mieście. Przeciwnie, znam wiele pozytywnych przykładów, gdzie dobrze zorganizowana infrastruktura sprawia, że nikomu nie przychodzi do głowy jeździć szosą, skoro obok jest dobrze zaprojektowana i mieszcząca wszystkich zainteresowanych droga rowerowa. Nie musi być nawet w kierunku jazdy kolarza.

Ale pomysłowi Sterczewskiego, który dotyczyłby takich tworów, jak w opisanym powyżej przykładzie, kibicuję z wszyskich sił. Może trzeba go dopracować, może poszerzyć, a może zawęzić zakres wyłączeń – rzecz do przemyślenia. Ale nie sposób dać się dłużej traktować w taki sposób, w jaki robią to niektóre samorządy. Unijne pieniądze należą również do nas. Chciałbym, żeby były wykorzystywane mądrze, a nie do robienia „przekrętów na ścieżkę rowerową”.

Jeśli gminie potrzebny był chodnik, trzeba było wybudować chodnik. Drogi dla rowerów należy budować wyłącznie tam, gdzie po pierwsze: będą rozwiązaniem usprawniającym ruch wszystkim jego uczestnikom, a po drugie: będą elementem przemyślanego i logicznego systemu ruchu, a nie tylko kawałkiem nie wiadomo czego, który nie łączy niczego z niczym.

Tam, gdzie to możliwe, powinny być też budowane kosztem drogi, by skłonić kierowców do porzucenia samochodów na rzecz alternatywnych środków transportu, a nie – jak to się u nas powszechnie przyjęło – kosztem pieszych. Słowem: powinny być budowane tam, gdzie ma to sens, a nie tylko tam, gdzie można na ich budowę wyszarpać kasę z Unii i pod przykryciem tworzenia udogodnień dla rowerzystów załatwiać własne interesy. Jedyny skutek, jaki można osiągnąć tym sposobem, to zachęcenie ludzi do łamania prawa.

Iwanowice to tylko przykład, bynajmniej nie jedyny. Kilka dni temu w Woli Filipowskiej, po zupełnie innej stronie Krakowa, trafiłem na identyczne rozwiązanie. Tam miejscowe władze poszły jeszcze dalej i „uszczęśliwiły” rowerzystów ścieżką a pieszych pseudo-chodnikiem na drodze… lokalnej. Pewnie akurat taka była potrzeba. I tylko dziwnym zbiegiem okoliczności owo udogodnienie kończy się równo z zabudowaniami. Widocznie dalej rowerzyści ścieżki już nie potrzebują, albo droga traci walory „turystyczne”.

5 myśli na temat “„Przekręt na rowerzystów””

  1. Niestety, praktyka coraz powszechniejsza w całej Polsce, szczególnie w niedużych miasteczkach i na drogach wyjazdowych ze średnich oraz dużych. O ile ma to uzasadnienie dla ruchu lokalnego, to dla rowerzysty jadącego „tranzytowo”, ewentualnie kolarza, jest to niekomfortowe. Zamiast inwestować w mądre i sprawdzone rozwiązania, w Polsce stawia się na bylejakość, byle wyrwać kasę i móc powiedzieć, że się „coś” zrobiło. I nieważne, że to coś jest zrobione głupio. Najważniejsze, że zostało zrobione…

    Polubienie

    1. C-16/T-22 jest nielegalne od ładnych kilku lat a co więcej, tabliczka T-22 została wywalona z rozporządzenia o znakach. Z Krakowa takie kombinacje znaków już zniknęły chyba wszystkie. Co ciekawe, w innych częściach kraju do tej pory są stosowane.

      Polubienie

      1. Właśnie ta interpretacja jest błędna, z bardzo prostego powodu – w nowelizacji z 2015 rzeczywiście usunięto T-22 zastępując ją możliwością dodania tabliczki „Nie dotyczy” z odpowiednim symbolem rodzaju pojazdu, ale jednocześnie ustalono, że tabliczki takie mogą być stosowane tylko ze znakami od C-1 do C-10. Czyli znak C-16 się nie łapie. Jest to w paragrafie 35 rozporządzenia o znakach i sygnałach drogowych. Z resztą mamy tu wyrok sądu w tej sprawie, na jego podstawie wojewoda nakazał usunąć takie znaki w Krakowie: https://sip.lex.pl/orzeczenia-i-pisma-urzedowe/orzeczenia-sadow/iii-sa-kr-926-18-wyrok-wojewodzkiego-sadu-522701922

        Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.