Niewiele się tu ostatnio dzieje, bo nie dość, że sezon klasyków w pełni, więc wyżywam się twórczo w zapowiedziach wyścigów (o, na przykład tutaj, przed De Ronde lub tutaj, przed Paryż-Roubaix), to jeszcze pochłania mnie tak zwana bieżączka i kolejka projektów do wdrożenia. Ale to bynajmniej nie jest powód do narzekań, bo czasem trafia się wśród nich prawdziwa perełka, a trudno inaczej określić powrót na rynek po ponad 19 latach (sic!) magazynu Magic Basketball.
Na koszykówce nie znam się prawie wcale, ale trzymam mocno kciuki za Piotra i jego ekipę, bo zdaję sobie sprawę na jak ciężki rynek wchodzą. Sprzedaż drukowanego magazynu w dzisiejszych czasach to zabawa w rosyjską ruletkę: albo masz masę szczęścia i każdy kolejny strzał cię umacnia, albo zabija cię nagła podwyżka na poczcie, upadek kolejnego dystrybutora, albo nowa akcyza na papier i farbę drukarską, bo właściwie dlaczego by nie?
Z dystrybucją cyfrową ryzyka są nieco mniejsze, ale to również nie jest takie Eldorado, jak się z pozoru wydaje, bo przebicie się z nowym tytułem do świadomości odbiorców w tym całym komunikacyjnym szumie, z jakim mamy do czynienia w dzisiejszym internecie, proste bynajmniej nie jest.
Sądząc jednak po pierwszych wynikach, im się udało. Bardzo się cieszę i zaciskam kciuki jeszcze mocniej, bo przygoda dopiero teraz się zaczyna: za dwa miesiące pierwszy numer płatny. Jeśli tylko utrzymają poziom (a nie mam powodu w to wątpić) – czeka nas ciekawa współpraca.
Zatem: pobierajcie i polecajcie znajomym! Wystarczy kliknąć i podać ten krótki link: onelink.to/magicbasketball (urządzenie samo rozpozna odpowiedni market, do którego będzie przekierowywać), lub wyświetlić na ekranie poniższy kod do zeskanowania. Częstujcie się i smacznego!
