Eureka! To działa!

Muszę się przyznać do kilku rzeczy.
Po pierwsze do tego, że wciąż za mało wiem o MTB. Trochę się orientuję w bieżących wydarzeniach, kibicuję Biało-Czerwonym przy okazji ważniejszych imprez, kojarzę kilka kluczowych nazwisk, ale niewiele ponadto. Kiedyś próbował mnie tą pasją zarazić mój serdeczny przyjaciel, z którym jako dzieciaki biegaliśmy po jednym lesie (nie mieliśmy wspólnego podwórka), ale sukces w tym zakresie odniósł umiarkowany. On później wielokrotnie stawał na podium mistrzostw Polski, ja w najlepszym wypadku na kilku imprezach zrobiłem parę zdjęć. Jest to zatem jakiś obszar do nadrobienia, choć sam rower górski jest mi raczej obojętnym.

Po drugie: przyznaję, że gdy po raz pierwszy usłyszałem nazwę Volkswagen Samochody Dostawcze MTB Team (wtedy w nazwie było jeszcze słowo „Użytkowe”), trochę nie wiedziałem co o tym myśleć. Długa, mało „seksi”, może i charakterystyczna, ale niezapadająca w pamięć. Miałem sporo wątpliwości, ale ponieważ moje zaangażowanie w tę odmianę kolarstwa było nieprzesadnie głębokie (patrz wyżej), postanowiłem po prostu przyglądać się rozwojowi wypadków. Dopiero po jakimś czasie skumałem, że VW Samochody Dostawcze odpowiada również za marketing i sprzedaż modelu, którego jestem skrytym psychofanem, czyli Californii. Moje uczucia wobec ekipy natychmiast stały się nieco cieplejsze.

Kiedy więc dostałem zaproszenie na wczorajsze śniadanie prasowe zespołu, niemal natychmiast potwierdziłem obecność. Wprawdzie nieszczególnie mnie interesowały niuanse sprzętowe i plan startowy na najbliższą wiosnę, ale bardzo mnie ciekawiło jak to wszystko działa i co sprawia, że ten interes się kręci. No i w końcu miałem okazję osobiście poznać Bogdana Czarnotę, z którym pewnie setki razy mijaliśmy się na ulicy rodzinnego (niewielkiego) miasta, ale jakoś nigdy nasze ścieżki nie przecięły się na tyle blisko, żeby mieć szansę się wzajemnie przedstawić.

Kilka rzeczy mnie zaskoczyło.

Po pierwsze: nie wiem jakim budżetem dysponuje grupa, ale nie sądzę, by była to ośmiocyfrowa kwota. Tymczasem wszystko wydaje się tam być poukładane: zawodnicy mają na czym jeździć, mają się w co ubrać, mają co zjeść i mają jasno wytyczone cele, które konsekwentnie realizują. Jeśli potrzeba – mają fizjoterapeutę, w razie czego jest w zanadrzu psycholog i trener mentalny, nie wspominając o takich „drobiazgach” jak personalizacja sprzętu. Trochę dziwnie się czuję, lokując te wszystkie rzeczy w kategorii „zaskoczenie”, ale zwykle gdy zdarza mi się rozmawiać z ludźmi z „branży” MTB, na ogół słyszę niemal wyłącznie narzekania, że „na nic nie ma”.

Po drugie: to, co najbardziej rzuciło mi się w oczy, to pomysł. Nie wiem, czy tak było od początku, ale dziś zrobiło to na mnie wrażenie: są w drużynie „starzy wyjadacze”, którzy dzielą się z resztą swoim doświadczeniem, są „killerzy”, których zadaniem jest przede wszystkim wygrywanie, są ci, którzy się doskonalą i są też tacy, jak dołączający właśnie do zespołu zaledwie 16-letni Kamil Klimek, którzy przez zespół i trenera będą teraz szlifowani jak diamenty. Są do tego wszystkiego ambitne cele, jest szczegółowo rozpisany plan startowy i nawet mnie – niemal kompletnemu laikowi w tej dziedzinie – wydaje się to wszystko mieć ręce, nogi i – przede wszystkim – głowę.

Ale to, co w tym wszystkim wydaje mi się najważniejsze, to fakt, że to wszystko – eureka! – działa. Nie dość, że cele są realizowane na polu sportowym, to klei się to wszystko również na poziomie biznesu. O profesjonalizacji polskiego zespołu na takim poziomie, że organizuje on rzeczowe i interesujące spotkanie z dziennikarzami, podczas którego prezentuje wyniki, cele, plany i pomysły na ich realizację, poza paroma wyjątkami raczej na co dzień nie słyszymy. Zwłaszcza w dyscyplinie, będącej obecnie dość daleko od mainstreamu.

A ponieważ mam małe zboczenie zawodowe na punkcie właśnie profesjonalizacji w zarządzaniu sportem i efektywności działań sponsoringowych, skorzystałem z okazji by podpytać sympatyczną Panią Magdę z działu PR Volskwagen Samochody Dostawcze o to, czy również im się ta współpraca opłaca. W sumie nie spodziewałem się przeczącej odpowiedzi, zwłaszcza po prezentacji wyników za 2019 i planów na bieżący rok, ale wolałem się upewnić. Interesowało mnie zwłaszcza to, czy jako sponsor mierzą w jakiś sposób efektywność tego zaangażowania. I tu również bez zaskoczenia: mierzą i wychodzi im, że to dobra droga.

Wnioski są więc takie: mamy markę, która mimo że w portfolio ma w zasadzie jeden seksowny produkt (California) i obiektywnie niezbyt pobudzającą wyobraźnię nazwę, potrafi wokół siebie zbudować zupełnie nieoczywiste, ale bardzo konkretne zainteresowanie, przekładające się wprost na wynik sprzedażowy. Mamy grupę utalentowanych i mocno zaangażowanych ludzi, mamy zdeterminowanych i profesjonalnych menedżerów (Maciej Zabłocki i Bogdan Czarnota).

Mogę się mylić, ale na moje wyczucie sukces to suma tych wszystkich czynników, a nie warunek do tego, żeby w ogóle zacząć coś robić.

I tę ostatnią myśl szczególnie dedykuję większości zarządzających polskim kolarstwem, na każdym odcinku i w każdej jego odmianie.

Foto: VW Samochody Dostawcze MTB Team

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.