Za nasze! A jakże!

Słabo mi idzie w tym roku oglądanie relacji z Igrzysk Olimpijskich, ale w miarę możliwości na bieżąco śledzę źródła pisane, żeby być w temacie. Oraz przyglądam się ogólnonarodowej wrzawie pt. „jeżdżo za nasze i przegrywajo”.

Strasznie mnie bawi ta dyskusja, choć z drugiej strony pokazuje w jasnym świetle, jak łatwo jest nam dzisiaj poruszać się w świecie półprawd, niedomówień oraz wyobrażeń, mających niewiele wspólnego z rzeczywistością.

Zacznijmy od tego, że wysłaliśmy tam 58-osobową reprezentację, oczywiście z nadziejami na kilka medali. Z nadziejami na wyrost, bo poza dopieszczanymi przez PZN i sponsorów skoczkami, cała reszta polskich sportów zimowych do zabawa bardziej dla desperatów, niż sportowców. Media żyły przez chwilę sprawą Michała Kłusaka, który za własne (niemałe) pieniądze przygotowywał się do Igrzysk i niemal do ostatniego dnia, mimo osiągnięcia kwalifikacyjnego minimum, nie był pewien wyjazdu do Korei. Ale takich przypadków jest więcej i to nie tylko w sportach, o których mało kto w Polsce w ogóle słyszał. Nawet Justyna Kowalczyk, która jest w polskim sporcie wielką marką, trenuje na własną rękę (już od lat zresztą). Jak kilka lat temu pracowaliśmy nad ofertą sponsorską dla Polskiego Związku Biathlonu, to większość klientów robiła wielkie oczy i pytała, o co właściwie chodzi, a trafili się i tacy, którzy pytali czy bieganie na nartach z karabinem na pewno jest legalne i czy to nie jest promocja przemocy? Mniej więcej taką mamy w Polsce świadomość sportów zimowych. Nie mam pojęcia, gdzie trenują saneczkarze i bobsleiści, ale nie byłbym szczególnie zdziwiony, gdyby się okazało, że na zjeżdżalni w aquaparku, bo akurat tego nabudowaliśmy na potęgę.

No ale jedziemy po medale, a idea olimpijska została w gablocie w PKOl. Jak sobie pozwoliłem na komentarz u Tomka Smokowskiego, że moim zdaniem warto wysyłać sportowców na Igrzyska nawet po to, żeby pokazać ludziom wartość zdrowej rywalizacji w duchu pokoju, bez wzajemnej nienawiści i niszczenia się za wszelką cenę, zostałem ostentacyjnie obśmiany i sprowadzony na ziemię, że od tego to są biura podróży.

Bo w świadomości większości Polaków wciąż tkwi głębokie przekonanie, że reprezentacje narodowe są finansowane z budżetu, a przydział olimpijskich kwalifikacji to wstępna deklaracja medalowa. Zdaję sobie sprawę, że ustawa budżetowa to nie jest ulubiona lektura do poduszki, ale w czasach internetu wyguglanie sobie informacji o tym, ile państwo przeznacza na sport wyczynowy, zajmuje jakieś 17 sekund. A przeznacza – uwaga! – 142,5 mln złotych w 2018 roku. Czyli każdy podatnik do sportu wyczynowego dołożył jakieś 5 złotych. Na cały rok. Na cały sport. Jak to przeliczyć na jednego olimpijczyka, to wyjdzie coś około pół grosza. No dobra, Stochowi daruję, ale już Piotrkowi Żyle to chyba wyślę fakturę.

Oczywiście w tym miejscu pojawia się nieśmiertelny argument: „Tu cię mam, panie Czykier! Bo polski sport finansują w pierwszej kolejności spółki skarbu państwa! Czyli jednak jeżdżą za nasze!”. Cały się kulę i słaniam na nogach, porażony siłą tego argumentu, ale na szczęście w ostatniej chwili sobie przypominam, że zaraz zaraz… przecież spółki skarbu państwa są powołane po to, żeby do budżetu kasy dosypywać! Nie są z niego utrzymywane! Ich wydatki na sponsoring sportu są realizowane między innymi po to, żeby mogły zarabiać więcej i żeby przeciętny Kowalski nie musiał więcej dokładać do mrożących krew w żyłach eskapad pani Kępy, pędzącej na ratunek uchodźcom w pięciogwiazdkowym hotelu. A już najbardziej rozkładające na łopatki jest umieszczanie na tej liście Totalizatora Sportowego, którego statutowym celem jest wspieranie sportu w Polsce.

Ale taką właśnie mamy świadomość. Nieważne są fakty, ważne jest, jak sobie Janusz wyobraża finansowanie sportu. Jeśli więc Janusz wysłał swojego reprezentanta na igrzyska… o, pardon: jeśli Janusz wysłał swojego reprezentanta „na olimpiadę”, to reprezentant jest zobowiązany przynieść Januszowi w zębach medal (wyłącznie złoty, bo srebrny to już porażka) i dumnie prężyć się przy słuchaniu hymnu (przy czym trzeba mieć zawsze pendrive’a z odpowiednią wersją, bo wrogie siły przeciwne Polsce potrafią się porwać nawet na tę świętość). Przecież Janusz płaci za te fanaberie garstki ludzi w obcisłych gatkach, to Janusz może mieć wymagania.

Obrazek ilustrujący niniejszą opowieść zajumałem od Andrzej Rysuje, ale w moim przekonaniu najdoskonalej oddaje on tę sytuację.

Zrzut ekranu 2018-02-15 10.59.47

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.