Awantura z pewnym tweetem, którym jeden niezbyt rozgarnięty polityk postanowił „uczcić” sukces Kamila Stocha, podsunęła mi pewien pomysł. Otóż może by tak państwo politycy, w przypadku sportowych porażek, zaczęli się zachowywać dokładnie tak samo, jak to mają w zwyczaju przy okazji innego rodzaju nieszczęść?
Pogratulować zwycięstwa postem na Facebooku lub Twitterze jest łatwo. Napisać „nic się nie stało” również. Ale gdyby tak pan poseł z panią posłanką pojechali na przykład do jakiegoś klubu narciarskiego ze stropioną miną i pytaniem „co tu u was zaszło?”, albo „skąd ta klęska na kolejnej imprezie?”. Myślę, że mają to opanowane do perfekcji, więc na zdjęciach wyszłoby całkiem naturalnie. Ale przy okazji dowiedzieliby się może, a wraz z nimi cała kibicowska Polska, że po te olimpijskie medale to nam trudno sięgać nie dlatego, że nam Bozia dała za krótkie ręce, tylko z powodu tego, że sportowa kołdra niemal zawsze i niemal wszędzie jest za krótka?
Może odwiedziliby przy okazji jakąś szkołę i zobaczyli na własne oczy lekcję wuefu na korytarzu, bo sala gimnastyczna jest akurat udekorowana na kolejną rocznicę urodzin papieża, albo historyczną akademię ku czci poległych? Nie mam rzecz jasna nic przeciwko historycznym bohaterom, ani tym bardziej przeciw papieżowi, ale jak już sobie zadajemy pytania o przyczyny słabych występów naszych sportowców, a minister sportu mówi jasno, że musimy poczekać na efekty pracy u podstaw, to pozwolę sobie na pewien sceptycyzm w oczekiwaniu na te efekty, bo odnoszę wrażenie, że akurat „u podstaw” z roku na rok jest coraz gorzej.
Skoro więc nasi decydenci wprawili się już w szybkim reagowaniu na susze, powodzie, huragany i inne klęski żywiołowe, to może uda im się wykorzystać te umiejętności do reagowania na niechybną posuchę przyszłych olimpijskich medalistów? Jakoś zniosę te strapione sztucznie miny. Byle gdzieś na końcu rzeczywiście ktoś się przejął.