Modne słowo „fact checking”. Polecam również kolarzom

Jakiś czas temu zostałem poproszony o skreślenie kilku krytycznych uwag do pewnego materiału związanego z bezpieczeństwem rowerzystów na drodze. Trudno się było do czegoś przyczepić, bo autorzy opracowania naprawdę się przyłożyli. Było tam wszystko, co być powinno, włącznie ze zwróceniem uwagi na stan techniczny roweru.

Moją uwagę przykuł pewien drobiazg: na długiej liście spraw, o których rowerzysta powinien pamiętać, by zapewnić sobie poczucie bezpieczeństwa na drodze, znalazł się również punkt „znajomość i stosowanie się do przepisów kodeksu drogowego”. Tyle że to był ostatni punkt owej listy.

Przypomniały mi się wówczas niezliczone dyskusje z kolarzami i kierowcami, przybierające na sile za każdym razem, gdy zdarzy się jakiś głośniejszy wypadek. To już niemal reguła: każdemu zdarzeniu towarzyszy szczegółowa wiwisekcja, w której dziesiątki dyskutantów usiłują się nawzajem przekonać, kto w danej sytuacji miał rację.

Mam z tymi dysputami trzy zasadnicze problemy. Po pierwsze: wielka szkoda, że zazwyczaj mają one miejsce post factum. Po drugie: nawet jeśli trafią się tam jakieś rozsądne wnioski, zazwyczaj nie są wdrażane w życie, a przy okazji kolejnego zdarzenia dyskusja zaczyna się od początku. A po trzecie – i najważniejsze – większość wygłaszanych w takich sporach opinii nie ma żadnego umocowania w przepisach. Są wyłącznie litanią przekonań dyskutujących. I co gorsza, bardzo często przekonań fałszywych.

Kilka tygodni temu opisałem tego typu dyskusję, która rozgorzała po opublikowaniu filmu z niebezpiecznym zachowaniem rowerzysty, który zajechał drogę próbującemu wyprzedzić go pojazdowi. Przywołując konkretne przepisy napisałem o tym, dlaczego rowerzysta miał obowiązek ułatwienia kierowcy manewru, dementując przy okazji fałszywe przekonanie, że nie można rowerzystów wyprzedzać na skrzyżowaniu. Można.

Ktoś poprosił wówczas na Facebooku o link do przywołanych przeze mnie przepisów. Wysłałem mu link do ustawy. W odpowiedzi się dowiedziałem, że „to przecież aż 300 stron!”.

Ja rozumiem, że 300 stron przepisów to poważne wyzwanie w kraju, w którym ponad połowa ludności nie sięga w ciągu roku po żadną książkę. Ale ostatecznie te 300 stron prawa o ruchu drogowym to jest rodzaj umowy między uczestnikami ruchu odnośnie sposobu korzystania z dróg.

Jak kiedyś zapytałem pewnego Duńczyka, dlaczego pustą drogą jedzie 80 km/h, to w odpowiedzi usłyszałem wypowiedziane ze szczerym zdziwieniem zdanie, że „przecież się umówiliśmy, że poza terenem zabudowanym jeździmy osiemdziesiątką!”. No ale my przecież umów również nie czytamy…

Jednym ze źródeł rozgrywającego się na naszych drogach dramatu jest tworzenie w oparciu wyłącznie o własne przekonania fikcyjnych reguł poruszania się po drogach.

Jedną z nich jest powszechnie popularyzowana teza, zgodnie z którą kolarz dla zachowania własnego bezpieczeństwa powinien jechać bliżej środka drogi, uniemożliwiając kierowcy wyprzedzanie „na gazetę” – rzekomo najpoważniejszy problem, z jakim spotykają się kolarze na polskich drogach.

Ale czy na pewno? Sięgam do opublikowanych niedawno przez Policję statystyk wypadków drogowych i patrzę na pozycję „nieprawidłowe wyprzedzanie” rowerzystów przez kierujących innymi pojazdami. W 2020 roku zanotowano z tego powodu 278 wypadków, w których zginęło 41 kierujących jednośladami.

Ale w następnej tabelce autorzy raportu umieścili informację o liczbie wypadków spowodowanych przez rowerzystów, a w niej na pierwszym miejscu widnieje informacja o zdarzeniach z powodu nieustąpienia pierwszeństwa przejazdu. Było ich w ub. roku 464, a zginęło z tego powodu 44 kierujących rowerami. Gdzie tu jest tak naprawdę poważniejszy problem?

Wróćmy na moment do tej nieszczęsnej jazdy „bliżej środka drogi”. Kodeks drogowy w żadnym miejscu nie definiuje minimalnej, maksymalnej ani optymalnej odległości od krawędzi jezdni, po której powinien poruszać się kierujący rowerem. Stwierdza za to w kilku miejscach, że ma on następujące obowiązki:
– jechać możliwie blisko prawej krawędzi jezdni (art. 16. ust. 4. ustawy Prawo o ruchu drogowym)
– jechać poboczem (za wyjątkiem sytuacji, w której pobocze nie nadaje się do jazdy lub jazda utrudniałaby ruch pieszych – art. 16. ust. 5.)
– zjechać jak najbardziej w prawo w celu ułatwienia wyprzedzania (art. 24. ust. 6.)

NIGDZIE w przepisach prawa o ruchu drogowym nie ma nawet wzmianki o mitycznej odległości 1,2 metra od krawędzi, popularyzowanej jako „bezpieczna dla kolarzy”.

Do źródła tego mitu za moment wrócę, ale ważniejsze jest coś innego.

Jakiekolwiek zasady mają sens tylko wówczas, gdy są dostępne i znane wszystkim uczestnikom danego procesu. O „regule 1,2 metra” – że tak dla uproszczenia pozwolę sobie ją nazwać, wiedzą tylko rowerzyści, i to niemal wyłącznie jeżdżący po szosach. Nie ma o niej pojęcia większość innych uczestników ruchu, którzy mają pełne prawo interpretować takie zachowanie jako łamanie przepisów.

Zdaję sobie sprawę, że wyprzedzanie „na gazetę” jest realnym problemem, choć niewątpliwie jest również przez część środowiska nadmiernie demonizowane. Tak samo jak rzekomo wszechobecne dziury, piach i inne przeszkody.

A jeśli dziury i piach są na całej szerokości drogi, to co wtedy? Mamy prawo jeździć zygzakiem?

Egzekwowanie ostrożności innych uczestników ruchu na siłę, przy jednoczesnym naginaniu lub wręcz łamaniu przepisów, to nie jest żadne rozwiązanie problemu, a jedynie nakręcanie kolejnej spirali niechęci. Są kierowcy, którzy ustąpią w jednym miejscu, ale postanowią sobie „zrekompensować” swoje prawo w innym. Tylko jedna strona tego niekończącego się procesu wyjdzie na tym słabo.

I jeszcze odnośnie tego „mitu o 1,2 m”. Jednym z jego źródeł jest wyrok Sądu Najwyższego z 2005 roku, oddalający kasację wniesioną przez sprawcę wypadku, w którym poszkodowany został rowerzysta. Istotnie, pada tam zdanie: „poruszania się przez rowerzystę poszkodowanego w wypadku w M. w odległości około 1,2 m od krawędzi jezdni nie można uznać za naruszające przepis art. 16 ust. 4 p.r.d.”.

Jest tylko jedno „ale”. Ten wyrok został wydany w konkretnej sprawie, po rozpoznaniu szczegółowych okoliczności i opinii biegłych dotyczącej tego jednostkowego przypadku. W uzasadnieniu decyzji sądu są literalnie wskazane osoba i miejsce, których sprawa dotyczy.

Orzecznictwo Sądu Najwyższego nie jest jednak źródłem prawa. Interpretuje je w konkretnych okolicznościach, ale nie czyni uniwersalnym. Nie w każdych okolicznościach sąd przyzna rację poszkodowanemu, który jechał 1,2 m od krawędzi jezdni. To zawsze będzie zależało od oceny sytuacji w danym miejscu drogi.

Last but not least: ten wyrok został wydany prawie 16 lat temu. Nowelizacji prawa o ruchu drogowym było w międzyczasie bez liku. Z jakiegoś powodu przez 16 lat nikt tych ogólnie sformułowanych zasad nie zmienił. Może warto sobie zadać pytanie: dlaczego?

Ilustrację celowo zakosiłem ze stron w UK, gdzie problem zbyt bliskiego wyprzedzania rowerzystów przez kierowców jest równie palący jak u nas. Tam jednak szukają na to innych rozwiązań. Może na tym warto się skupić?

Jeden komentarz na temat “Modne słowo „fact checking”. Polecam również kolarzom”

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.