Rzucanie patyka

Drogi kolarzu-amatorze. Nie mam ci za złe, że szukasz sposobu, żeby już wyjść z domu. Nie mam pretensji, że chcesz iść na trening. Nie mam żalu, że chcesz o siebie zadbać. Chociaż szkoda, że chcesz zadbać wyłącznie o siebie. Szkoda, że jesteś takim egoistą.

Obiecałem sobie kiedyś, że będę unikał tutaj tematów politycznych, ale w obecnej sytuacji nie sposób od tego daleko uciec. Nie będę się jednak koncentrował na politykach, bo jak się dobrze zastanowić, to trudno mieć do nich pretensje, że robią to, co przynosi efekty, albo przynajmniej sprawia takie wrażenie.

Oczywiście wolałbym, żeby moim krajem zamiast magików od Power Pointa rządzili jacyś ludzie z jajami. Na przykład jak pani premier Nowej Zelandii Jacinda Arden, która się nie obcyndalała w tańcu i zamykanie granic rozpoczęła już na początku lutego. A to niejedyny dowód na stalowe cojones nowozelandzkiej szefowej rządu. Znana jest ona między innymi z tego, że nie owija w bawełnę i o trudnych sprawach mówi wprost. I tak na przykład swoim rodakom zaserwowała proste i zrozumiałe zalecenie: „zachowujcie się tak, jakbyście wszyscy byli zakażeni”.

Można? Można. W Nowej Zelandii – kraju skądinąd żyjącym z turystyki – do dzisiaj odnotowano zaledwie 205 przypadków choroby. Nikt tam z powodu wirusa dotąd (odpukać) nie umarł.

U nas natomiast najpierw odbyła się konferencja prasowa, na której premier i minister zdrowia wymienili się uprzejmościami i wydukali wobec siebie zdawkową listę pobożnych życzeń. Potem na stronach rządowych ukazała się interpretacja przepisów, które ktoś gdzieś dopiero przygotowywał, po czym się owa interpretacja dobrych kilka razy zmieniła. A na koniec dnia opublikowano rozporządzenie, którego ten kilkunastogodzinny cyrk dotyczył.

W normalnym kraju po takich polityków już dawno pojechałaby delegacja z taczkami, nie bacząc specjalnie na ograniczenia w ruchu. Ale nie u nas. Dlaczego? Bo w sumie wszyscy dostali to, czego chcieli. Rząd nam znowu rzucił patyk, a my jak szczenięta znów za nim pobiegliśmy, bo w głębi duszy tak naprawdę uwielbiamy tę zabawę.

Rządzący zrobili zatroskane miny i nagrali kilka minut materiału dla Wiadomości TVP, normalni ludzie dostali poczucie, że coś poważnego się robi, a kolarze-amatorzy i biegacze mieli zajęcie na długie godziny, bo przecież teraz trzeba rozkminić, czy według tychże obostrzeń można, czy jednak nie można pójść na trening? Jakby nie było w tej chwili ważniejszej sprawy na świecie.

W tym miejscu zapewne się wielu zaperzy i w słusznym gniewie zakrzyknie: „przecież jak nie chcesz, to nie musisz jeździć!”.

Pełna zgoda. Nie chcę i nie jeżdżę. A ciebie zachęcam do tego, żebyś przeczytał to zdanie również w drugą stronę i w końcu zrozumiał, że jak nie musisz, to nie powinieneś również chcieć. Bo to nie są normalne okoliczności, w których możemy robić wszystko, na co mamy ochotę.

Przytoczę w tym miejscu ponownie cytat z Antypodów, bo tam – jak się wydaje – najszybciej zrozumiano istotę problemu. „Wciąż szeroki jest margines naszej niewiedzy, jeśli chodzi o sposób, w jaki wirus jest przekazywany, co sprawia, że musimy zachować szczególną ostrożność”.

To zdanie również padło niemal dwa miesiące temu. Od tej pory wiemy o koronawirusie znacznie więcej, ale wciąż wolimy biegać za rzuconym patykiem i trzymać się tego, co nam się wydaje, że jeszcze wolno robić.

Kilka dni temu jedna z grup kolarskich opublikowała na Facebooku zaproszenie na wspólną jazdę, która miała się odbyć 29 marca. Gdy część ludzi słusznie zwróciła uwagę na idiotyzm tej propozycji, admin grupy zaczął się bronić, że przecież to tylko informacja, a poza tym do 29 marca jest jeszcze dużo czasu, więc sytuacja się może wyjaśnić. No i faktycznie, wyjaśniła się…

Wymieniłem wówczas sporo zdań z facetem, który próbował mnie przekonać, że skoro rząd przewidział ograniczenia do 25 marca, to już dzień później wirus powinien odjechać ostatnim pociągiem, jak armia rosyjska z Bornego Sulinowa. W końcu dałem sobie spokój i uznałem, że nie ma sensu dyskusja z człowiekiem, który całą wiedzę o świecie czerpie najpewniej z Garmina.

Otóż nie, drogi kolarzu – amatorze, z którym być może czasem mijam się na szosie. Nie mam ci za złe, że szukasz możliwości wyjścia z domu. Mnie też już nosi. I nie mam pretensji, że szukasz nadziei w niechlujnych interpretacjach równie niechlujnych przepisów (choć poniekąd podziwiam twoją ufność, bo o wartości takich interpretacji wiele ciepłych słów mogliby powiedzieć przedsiębiorcy, walczący ze skarbówką). Nie mam do ciebie pretensji o to, że chcesz w tych trudnych czasach zadbać o swoją formę. Szanuję to.

Mam do ciebie pretensje o to, że jesteś w tym wszystkim takim cholernym egoistą. I że tak naprawdę niewiele wiedząc o zagrożeniu, starasz się je ignorować, uważając, że problem ciebie nie dotyczy. Że twoja przyjemność przesłania ci ryzyko, jakie niesie z sobą nawet przypadkowe spotkanie z przypadkowym człowiekiem.

Dziwi i wkurza mnie to tym bardziej, że przecież jesteś kolarzem i jeździsz po polskich drogach. Rozejrzyj się czasem na boki. Zobaczysz tam wiele krzyży. To w większości pamiątki po ludziach, którzy też uważali, że ryzyko ich nie dotyczy.

Foto: Flickr / Dianne Vallier

13 myśli na temat “Rzucanie patyka”

  1. A były jakieś ofiary zderzeń z autami wśród kolarzy na tzw. Gassach ? I gdzie w końcu oni mają jeździć ?
    Ja tam zawsze staram się na pełen ogień ale albo wałami albo ścieżkami nad Wisłą.

    A co do egoizmu: Co jest bardziej ryzykowne: Rower w terenie gdzie w sumie nie ma żywej duszy (jak ostatnio w Gassach) czy siedzenie w mieszkaniach połączonych kanałami wentylacyjnymi gdzie jeżeli Nowakowa spod czwórki robi bigos to każdemu w całym pionie ślinka leci ?

    Za łatwo Ci przychodzą te powierzchowne osądy.

    Polubienie

    1. Pardon, ale jeśli możesz wskazać, w którym miejscu napisałem o zderzeniach z autami? Kolarze zderzają się też między sobą. Czasem z fatalnym skutkiem.

      I wybacz, ale z argumentem o kanałach wentylacyjnych pozwolę sobie nie podejmować polemiki.

      Polubienie

  2. Polecam poczytać jak wygląda ryzyko zarażenia na dworze. Grunt to się nie gromadzić i trzymać odstęp. Rozumiem ze do sklepu po zakupy żeby przeżyć tez mamy nie wychodzić, a jak wychodzić to w kombinezonie jak z Czarnobyla? Większe jest niebezpieczeństwo ze coś złapię w sklepie niż jak pojadę solo na rowerze trzymając należyty odstęp od osób potencjalnie roznoszących wirusa.

    Polubienie

    1. Nie dalej jak wczoraj widziałem człowieka, który przyszedł do sklepu. W masce. W środku ją zdjął, bo mu było ciepło. Wychodząc założył z powrotem. Proszę zatem wybaczyć, ale jeśli ktoś mnie próbuje przekonać, że „grunt to się nie gromadzić i trzymać odstęp”, albo „trzeba zaufać własnemu rozsądkowi”, to ja pozwolę sobie być sceptycznym. Sorry. Jakoś nie mam zaufania do zbiorowej mądrości.

      A przy okazji proszę sprawdzić ile czasu wirus jest w stanie przetrwać na poszczególnych rodzajach materiałów. Na przykład na stalowej barierce, której rowerzyści się chwytają przed światłami. Tak, wciąż się chwytają. Potwierdzone info.

      Pozdrawiam!

      Polubienie

      1. Nie no, wszystko jasne. Podany przykład jednakże tylko potwierdza to co napisałem – że łatwiej złapać w sklepie niż jadąc na rowerze po w gruncie rzeczy pustym terenie. Barierek tez się nie trzeba łapać, to już jest kwestia zdrowego rozsądku, a tego niektórym brakuje, co pokazuje przykład z maską w sklepie. Zresztą maska nie chroni tylko zapobiega rozsiewaniu, wiec tutaj tez trzeba wiedzieć jak postępować. Mało tego – jak się mieszka w dużych społecznościach osiedlowych i korzysta z tej samej klatki schodowej czy windy to tam również jest łatwiej złapać wirusa niż jadąc rowerem. Nie wiem skąd nagle się wzięła taka nagonka na rowerzystów, którzy w dużej mierze wydaja się rozsądni i jeżdżą solo. Pretensje trzeba mieć raczej do szturmujących sklepy ludzi, tam się dopiero może zaraza rozsiewać, a nie od jazdy na rowerze.

        Polubienie

      2. Przecież tu nie chodzi o żadną nagonkę. Tylko nie bardzo rozumiem, skąd się nagle bierze założenie, że kolarze są bardziej rozsądni od ludzi w sklepie? To jakaś inna nacja? Inna mentalność? Inna wiedza i wychowanie? Coś nas czyni lepszymi, bo jeździmy na rowerach za kilka czy kilkanaście tysięcy?

        Ja rozumiem, że każdy lubi mierzyć swoją miarą i trudno się pogodzić z faktem, że ktoś podobny do mnie może popełniać błędy. Ale to są tylko ludzie i będą je popełniać. Właśnie o to w tym wszystkim chodzi, żeby się nie stać ofiarą cudzych błędów.

        Polubienie

      3. A kim w takim razie są? Znasz jakiś przykład człowieka, który poszedł na trening, żeby inni poczuli się lepiej? Znasz jakieś inne określenie na kogoś, kto myśli wyłącznie o sobie?

        Polubienie

  3. Ostatni akapit sugeruje, że wpis nie dotyczy tylko obecnego czasu, ale wyjścia na rower w każdym czasie – czy tylko ja tak to zrozumiałem?

    Polubienie

    1. To dość ciekawa interpretacja, ale poniekąd tak jest. Generalnie mamy tendencję do lekceważenia ryzyka, jakie by ono nie było. Teraz jest nim wirus, ale czy w normalnych okolicznościach nie zdarza nam się szarżować, jakby koniec świata miał być jutro?

      Polubienie

      1. Odpowiem w swoim imieniu: w normalnych okolicznościach ani teraz nie wydaje mi się, żebym „szarżował” tak, jakby koniec świata miał być jutro. A wielu, nie tylko kolarzy czy sportowców, ma przecież taką życiową maksymę: „No risk – no fun!”.
        P.S.
        Jest mi bardzo miło, że udało mi się „zaciekawić” Pana Redaktora 🙂

        Polubienie

      2. No tak, ale to, że Ty tego nie robisz nie oznacza, że problem nie występuje. Co roku pojawiają się np. na warszawakich forach apele o to, żeby nie szaleć w niebezpiecznych miejscach na tzw. Gassach. Jest wąsko, trawa wysoka i tłum kolarzy, zwłaszcza w weekendy. I co? I ciągle ktoś tam jedzie na pełny ogień, bo przecież PR na Stravie jest ważniejszy 🤷‍♂️

        Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.